Zawsze czytam rozdział z 5 razy zanim dodam albo czekam kilka dni, by się upewnić czy wszystko jest cacy, czy może mi nic nie wpadnie do głowy. ALE DZISIAJ TAK NIE BYŁO!
Wena. Po prostu. Powiedziała: "Hej, stara, wbijam. Lecimy z tym koksem, maleńka.", a ja co biedna miałam zrobić? I postanowiłam także, że #yolofasolo dodaję rozdział dzisiaj, bez sprawdzenia, sekundę po postawieniu ostatniej kropki.
I zakończenie może być dla Was... hmmm.... ciekawe. I przez ten ending potrzebuję komentarzy, moi mili! Bo ja nie wiem, czy to dobrze zrobiłam i w ogóle, dlatego dziś i anonimów, proszę, zmiłujcie się i napiszcie jeden komentarz! BŁAGAM BŁAGAM BŁAGAM
nawet jedno - spoko - albo jedno - ale słabe - będzie dla mnie znakiem, moje Kubusie Puchatki<33
Dobra lecę, baj baj.
i przepraszam za spóźnienie!
I OSTRZEGAM, DUŻO EMOCJI BĘDZIE I WGL:))))))))))) bo to taki bardzo spontan rozdział:')))
Dobra, spływam!
~Kate
PS jutro poodpowiadam na Wasze komentarze, nie bójta się:))
PSS i tutaj jakby ktoś nie wiedział - staram się odpowiadać na każdy komentarz, więc jeśli ktoś chce zobaczyć jak mu dziękuję, to już wiecie co robić:')) ---->
PSSS Kate zamknij się już do cholery!
ROZDZIAŁ XVII
Hermiona siedziała po turecku na trybunach i uważnie przypatrywała się jej przyjaciołom, którzy latali na miotłach w czasie ich pierwszego treningu Qiudditch’a w tym roku. Szatynka uśmiechnęła się sama do siebie, wspominając wydarzenia z dzisiejszego poranka. Zebrała w sobie w odwagę i powiedziała gryfonom o jej siostrze, tajemnicy, którą tak długo skrywała. Może chciała im to powiedzieć w inny sposób, ale sytuacja ślizgonki wywarła na niej pewną presję. Mimo to nie żałowała swojego kroku. Okazało się, że Pansy szybko nawiązała nić porozumienia z innymi, nawet z Harry’m i Ronem. Gdy się wszyscy zapoznali, posiedzieli jeszcze w starej klasie, śmiejąc się i przypominając sobie ich sprzeczki bądź stare wyzwiska, które teraz bawiły ich do łez. Dopiero przed obiadem się rozeszli, a już na posiłku Hermiona zauważyła, że do Wielkiej Sali Pansy z Zabinim weszli za ręce, a Teodor szedł rozemocjonowany obok nich, opowiadając zapewne o nowej technice drużyny ślizgonów i nie zwracając uwagi na widoczne znudzenie przyjaciół. Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła, przypatrując się Ronowi, który po raz kolejny świetnie obronił bramkę przed zawiedzioną Ginny, która postawiła sobie dziś za cel pokonanie brata.
-I to na mnie mówili Pomyluna, a ja jakoś nigdy się do siebie nie uśmiechałam. –mruknął głos za wielkim stosem pergaminów i książek, który zmierzał w jej stronę. Po chwili wszystkie zwoje i księgi wylądowały na ławce, a zza nich wyłoniła się uśmiechnięta Luna. Hermiona wytrzeszczyła oczy.
-Merlinie, co ty mi tu przydźwigałaś? –gryfonka podniosła kilka pergaminów, które zleciały z ławki.
-Powiedzmy, że zajęłam się naszą sprawą. George mi szybko powiedział, że jesteś dziś zajęta, a że potem widziałam również, że szłaś z nimi na trening, pomyślałam, że ci pomogę. –powiedziała uroczo blondynka, wzruszając ramionami. Szatynka zdziwiła się.
-Luna, jaką naszą sprawę? O co chodzi, bo zupełnie sobie nie przypominam, byśmy się na coś dziś umawiały. I żeby dotyczyło to tych wszystkich pergaminów. –krukonka roześmiała się tylko perliście i popatrzyła na przyjaciółkę z politowaniem.
-A pamiętasz nasz nocny wypad w poniedziałek?
-Co, jaki…. –gryfonka zachłysnęła się powietrzem. –Biblioteka!
-Bingo. –Lovegood pstryknęła palcami przed jej nosem. Hermiona przejechała rękami po włosach.
-Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!
-Każdemu się zdarza, nie martw się. Dlatego postanowiłam ci pomóc i poszperałam sama. –szatynka porwała w ramiona nic niespodziewającą się blondynkę i razem zleciały z ławki, strącając wszystkie materiały na siebie.
-Luna, kocham cię! Jesteś cudowna! Dziękuję! –wykrzyknęła głośno gryfonka. Dziewczyna się podniosła szybko i podała rękę leżącej na ziemi krukonce, która z wdzięcznością ją przyjęła. Sprawnie pozbierały rozsypane książki i pergaminy.
-Nie masz za co, Miona, dziękować. Dobra, ale przejdźmy do tego, bo trochę roboty będzie. –mruknęła Lovegood, patrząc uważnie na przyjaciółkę, która gorliwie pokiwała głową. – Więc… tutaj te księgi to spis każdego rocznika. –blondynka wskazała palcem na kilka grubych książek. –Wspominałaś, że twoja mama znała się z ojcem chrzestnym Harry’ego, więc zabrałam ze sobą wszystkie roczniki siedem lat przed nim i po nim. Do tego wiemy, że musimy znaleźć dziewczynę o imieniu lub o nazwisku zaczynającym się na „Mar”. –krukonka tłumaczyła wszystko wolno, a Hermiona z niemałym podziwem pochłaniała każde jej słowo. – Niestety tak jak mówiłam, tutaj jest tylko spis uczniów, bez żadnych zdjęć lub jakichkolwiek dopisków, bo takie rzeczy znalazłybyśmy tylko w kronikach.
-W bibliotece nie było żadnych kronik?- zapytała zawiedziona gryfonka.
-Mogłabym przysiąc, że jeszcze rok temu je widziałam, ale dzisiaj za żadne skarby nie mogłam ich znaleźć. –mruknęła przepraszająco blondynka.-Ale poszukamy jeszcze. O to się nie martw.
-Nie martwię się, naprawdę. –zaprzeczyła wesoło Hermiona. –Musimy od czegoś zacząć. Ale po co te pergaminy?
-Będziemy wypisywać z każdego rocznika i domu te wszystkie „Mar”, żeby mieć na nie całe spojrzenie. Będziemy wiedziały kogo szukać w kronikach. –Luna wzruszyła ramionami, a szatynce zaświeciły się z radości oczy. Chciała coś powiedzieć, ale krukonka ją uprzedziła. – Nie ma gadania, bierzemy się za to. Chciałabym zdążyć przed kolacją. –mruknęła wesoło dziewczyna i wzięła do ręki pierwszą księgę. –Z tego co wiem, mój tata był w tym samym wieku co Huncwoci, czyli rocznik 1960, prawda? Czy się pomyliłam? –zapytała Lovegood, zeskrobując paznokciem kurz z kilku miejsc na okładce grubej książki.
-Dokładniej to Black jest z 59… -zaczęła wolno Hermiona, pstrykając palcami. Przyjaciółka przewróciła oczami. –Ale tak, tak, powinien być zapisany jako rocznik 60.
-Czyli możemy zacząć od roku 53… -szeptała do siebie Luna, wertując pożółkłe stronice.
-Wiesz co… skupiłabym się na początku właśnie na roczniku 60, bo tam może być moja mama, w sumie to najbardziej prawdopodobne. Cały zakon ją znał, bo Syriusz raz przy nich o niej wspominał…
-Jaki zakon? –zaciekawiła się na niby blondynka. Gryfonka niezrażona ciągnęła monotonnie dalej swój wywód.
-Zakon Feniksa, tajna organizacja przeciw Voldemortowi… O Merlinie! –szatynka zachłysnęła się powietrzem i zakryła ręką buzię, uświadamiając sobie, że nie powinna mówić tych informacji komukolwiek. Krukonka pobłażliwie pokiwała głową.
-No masz teraz niezłe kłopoty, Granger. Zaraz biegnę powiedzieć o tym moim ziomkom śmierciożercom. –zakpiła Lovegood. –Spokojnie, nic się nie stało. I tak o tym wiedziałam. Dobra, ale wracając, w takim razie możemy się skupić…
-Zaraz, zaraz, ale skąd wiedziałaś? –zapytała Hermiona, a po chwili otworzyła buzię z oburzenia. –George!
-Co ja znowu zrobiłem? –zapytał chłopak, który podleciał do przyjaciółek na miotle, nie wiadomo skąd.- O, cześć kochanie ! –zawołał wesoło rudzielec, rozpoznając w jednej z dziewczyn kobietę swojego serca. Jednak nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ po całym stadionie rozniosły się groźby śmierci skierowane w kierunku Weasley’a. –Już lecę, Angelina, spokojnie! To, piękne panie, ja już się pożegnam. Luna, spotkamy się po treningu?
-Jasne, ale teraz już leć, chcę cię jeszcze zobaczyć żywego. –mruknęła blondynka odganiając chłopaka, który pomknął w kierunku wściekłej Johnson’ówny. Hermiona się wyszczerzyła szeroko.
-Ale wy jesteście słodką parą. –krukonka tylko przewróciła oczami.
-Wszyscy tak reagują, co w tym takiego słodkiego? –zapytała Lovegood, ale widząc, że szatynka już otwiera usta, a znając ją wygłosiłaby jakieś długie przemówienie, szybko uciszyła ją ruchem ręki. –Dobra, zajmijmy się tym. Ty weź rocznik 53, ja wezmę następny i tak do 67. No to do roboty. –zakomenderowała dziarsko niebieskooka, biorąc do ręki grubą księgę i arkusz pergaminu. Granger’ówna poszła w jej ślady i obie zaczęły pilnie studiować książki.
-Tłuczek! –blondynka skryła się pod ławką, a gryfonka poszła w jej ślady, dosłownie uciekając głową przed tłuczkiem z różnicą kilku milimetrów. Kula z głośnym hukiem wylądowała na ławce nad nimi, roztrzaskując ją w drobny mak i rozsypując wszystkie pergaminy i książki. Dziewczyny usłyszały kilka przestraszonych głosów i świst mioteł nad głową. Szatynka ostrożnie wyjrzała spod ławki, ale po chwili została spod niej gwałtownie wyciągnięta i wtulona w czyjeś ramiona. Poczuła znajomy zapach gorzkiej czekolady i usłyszała tak znajomy i miły głos.
-Merlinie, Hermiona, przepraszam! To było niechcący, nie widziałem cię! –szeptał przestraszony Fred, wciskając twarz w jej włosy. Dziewczyna zaczęła go głaskać po plecach i powoli uspokajać.
-Fred, spokojnie, nic się nie stało, Luna mnie ostrzegła. Fred, nic się nie stało. –gryfonka z lekkim ociąganiem wydostała się z ramion rudzielca, który głęboko oddychał. Po chwili cała drużyna gryfonów przyleciała na miejsce wypadku. George zeskoczył gwałtownie z miotły i doskoczył do bliźniaka.
-Weasley, co ty mi chcesz dziewczynę zabić?! –krzyknął pół żartem, pół serio, ale widząc minę brata, poklepał go po plecach. –Tylko żartuję, spokojnie. Dziewczynom udało się uciec, więc wszystko jest ok.
-Nie chciałabym wam przeszkadzać –mruknęła Ginny, przebijając się pomiędzy przyjaciółmi i dochodząc do wielkiego stosu pergaminów i drzazg z potrzaskanych ławek – ale Luna cały czas jest pod ławką. Więc zamiast się kłócić o to, kto ją zabił, sprawdźmy najpierw czy ona nie jest martwa na serio.-wszyscy zbledli gwałtownie i wytrzeszczyli oczy na wielką górę resztek ławek i ksiąg.
-Nie, spokojnie, żyję. To miłe, że sobie o mnie przypomnieliście, naprawdę. –zadrwił głos należący do niebieskookiej, wydobywający się spod owego stosu. Bliźniacy momentalnie wyminęli Ginny i zaczęli odkopywać krukonkę z pułapki. Po chwili blondynka wyszła spod ławki, uśmiechając się wesoło. George porwał ją w objęcia, okręcając ją wokół własnej osi. Nikt nie chciał przerywać tej uroczej sceny, jednak Angelina Johnson nie byłaby sobą, gdyby nie kazała drużynie wracać na trening. Po chwili Luna z Hermioną znów zostały same pomiędzy zniszczonymi ławkami i rozrzuconymi pergaminami oraz rocznikami. –Już chyba wiem o co ci chodziło z tą słodką parą. –szatynka uśmiechnęła się triumfująco. –Ale z tego co słyszałam spod ławki, ty chyba podobnie wtulałaś się w drugiego z Weasley’ów.
-Rona? –zakpiła gryfonka, obrywając tym samym pergaminem w głowę od przyjaciółki.
-Zabawne. Wiesz co, ja już będę się zmywać, bo zaczyna się tu robić niebezpiecznie. Został ci tylko jeden rocznik, więc na pewno dasz radę. Poza tym, czuję jak coś mi spływa z karku. –dziewczyna spokojnie sięgnęła ręką pod włosy, by po chwili ich oczom ukazały się zakrwawione opuszki palców. –Cholibka, czułam, że drzazga mi się wbiła. –zamarudziła blondynka w czasie gdy Hermiona wytrzeszczała oczy i prawie dostawała zawału serca.
-Luna!
-Oj, spokojnie. Przemyję to i będzie dobrze. Dasz radę wziąć te pergaminy? Bo ja już odniosę te książki. –i nie czekając na odpowiedź gryfonki, niebieskooka zniknęła ze stosem roczników na rękach. Granger westchnęła głośno i zabierając pergaminy i rocznik z 60 roku, skierowała się do Pokoju Wspólnego.
Huffelpuf - Marianne Collins, Marilyn Blake, Kate Marley, Maddie Marley
Ravenclaw - Mary Johnson, Martina Sweets, Julianne Marston
Slytherin - Mary Luis, Stephanie Mardrey, Vanessa Marquin, Caroline Martin
Gryffindor -
Szatynka przymknęła oczy i drżącą ręką wpisała cztery dziewczyny z Domu Lwa. Hermiona przypatrywała się czterem nazwiskom, czując w sercu, że właśnie patrzy na imię swojej mamy. Osoba zawsze racjonalnie myśląca dała się ponieść jakiemuś głupiemu przeczuciu, że właśnie pomiędzy tymi gryfonkami jest jej biologiczna mama. Granger’ówna zaczęła po cichu czytać całą listę, a gdy doszła do Domu Godryka Gryffondora, przełknęła tylko ślinę.
-Gryffindor. Mary McDonald, Marlena McKinnon, Samantha Mariott i Emily Marston. Stop. Marston jest także w Ravenclawie, więc możliwie, że były to siostry bliźniaczki. A nikt nie wspominał mi o jakiejkolwiek innej rodzinie.- Hermiona sprawnym ruchem skreśliła Emily Marston. -Nie sądzę, by Syriusz przyjaźnił się z kimkolwiek ze Slytherinu…- cały Dom Węża został przekreślony wielkim czarnym „x”.- Czyli na tej samej podstawie jak Emily Marston, powinnam wykreślić jej bliźniaczkę i te bliźniaczki z Huffelpuffu... –mamrotała po cichu dziewczyna, pozbywając się z listy Julianne Marston oraz Katherine i Maddie Marley.
-Nie znam żadnych bliźniaczek z Huffelpuffu… -zamruczał jakiś głos nad jej uchem. Szatynka pisnęła przerażona i podrzuciła wszystkie pergaminy do góry, trafiając nimi w stojącego nad nią chłopaka.
-Przestraszyłeś mnie! –Granger wskazała oskarżycielsko palcem na szczerzącego się Freda.
-To nie moja wina, że jesteś taka strachliwa. –odparł wesoło rudowłosy, przeskakując przez oparcie i siadając na kanapie obok dziewczyny, która uważnie zmierzyła go wzrokiem. Cały czas był w stroju do Quidditch’a, oblepiony błotem i poharatany na twarzy, a każdy włos sterczał w innym kierunku. Brązowooka musiała przyznać, że wyglądał wprost uroczo.
-Nie jestem strachliwa. –burknęła Hermiona, zaczynając zbierać rozsypane pergaminy. Szybkim ruchem wyrwała jeden z nich Fredowi, który wziął go do ręki. –Nie ruszaj co nie twoje.
-Oj, przepraszam, widzę, że panna Granger dziś coś w nie ma nastroju. –prychnął rozbawiony gryfon.
-A ty jak zawsze tryskasz szczęściem jak jakiś zraszacz do trawy. –odpyskowała zgrabnie szatynka, a Weasley wytrzeszczył tylko oczy.
-Jak co?
-Oj, nieważne już. Gdzie reszta? –dziewczyna po ułożeniu wszystkiego ładnie na stole, usiadła po turecku, wbijając swój wzrok w bliźniaka. Nigdy nie przeszkadzała jej jego obecność, ale kiedy robi coś naprawdę ważnego, to wolałaby być sama bez wścibskich oczu Freda Weasley’a.
-Wiesz, że jest już kolacja? Cały dzień siedzisz nad tym czymś! Wszyscy są na kolacji, a ja przyszedłem po ciebie. –chłopak uśmiechnął się słodko, na co gryfonka tylko przewróciła oczami.
-Romantycznie. –zakpiła. –Możesz już iść na kolację, dojdę za chwilę, ale…
-Bez żadnych „ale”, Granger. Co ty tam kombinujesz? –rudowłosy wskazał głową na leżące w kącie stołu pergaminy. –Kolejna siostra, czy co? Powiedz od razu, że jesteś spokrewniona z Malfoyem. –Hermiona obdarzyła go wściekłym spojrzeniem.
-Wiesz, to twoje gadanie zaczyna aż się robić niemiłe. –mruknęła lekko urażona szatynka. Fred zagryzł niepewnie wargę.
-Oj, przepraszam, po prostu jestem w dobrym humorze.
-Wiem, widać, Fred. –uśmiechnęła się gryfonka. –Leć na kolacje, jesteś pewnie śmiertelnie głodny.
-No co ty! Mogę tu posiedzieć razem z tobą! –krzyknął entuzjastycznie chłopak, a Granger wytrzeszczyła oczy. –Oj, nie patrz tak na mnie. Po prostu tak działa na mnie latanie. To tak jakbym napełniał się jakąś pozytywną energią. –uśmiechnął się rudowłosy, a jego rozmówczyni wybuchła głośnym śmiechem.
-No, Fred, nie wiedziałam, że z ciebie taki poeta. Ale z tą energią przesadziłeś, zabrzmiałeś jak Trelawney.
-Czepiasz się. –brązowooki szturchnął gryfonkę łokciem. –Ale uwierz, wszyscy Weasley’owie tak mają, taka wrodzona przypadłość. No może oprócz Percy’ego. A może ty byś spróbowała, co?
-Nigdy w życiu! Prędzej pokocham Umbridge niż wsiądę na to coś!
-Nie wiem, czy ci wspominałem, ale mam niesamowity dar przekonywania ludzi. –bliźniak popatrzył się zawadiacko na Hermionę, która roześmiała się wesoło, a na jej policzki wpłynął delikatny rumieniec. – To co, idziemy polatać?
-Na Merlina, nie! –gryfonka odepchnęła lekko chłopaka, który nachylił się w jej stronę.
-Ależ proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę! Proszę! Proszę! Błagam, wręcz! Błagam, błagam, błagam! –Fred ułożył ręce jak do modlitwy i w czasie swego monologu zdążył się uklęknąć przed śmiejącą się dziewczyną, która ocierała tylko łzy śmiechu.
-Fred, przestań! –powiedziała, pomiędzy napadami szaleńczego chichotu.
-Czyli zgadzasz się? –rudowłosy zapytał z nadzieją, ale widząc zaprzeczenie głową, od początku zaczął swoją wypowiedź. Chłopak zaczął złożonymi rękami wywijać przed nosem szatynki, którą bolał już od śmiechu brzuch. Złapała przyjaciela za ręce i rozdzieliła je, ale że ona siedziała na kanapie szybko straciła równowagę i przechyliła się z rękami do przodu. Fred, próbując ratować ją przed upadkiem, objął mocniej jej dłonie i przycisnął je do brzegu kanapy. Hermiona, zważając na prawa fizyki, zawisła głową tuż nad głową chłopaka tak, że stykali się czołami. Dziewczyna zaczerwieniła się potwornie, zdając sobie sprawę w jakiej sytuacji znalazła się z Weasley’em. A sam rudowłosy poczuł się nagle bardzo pewny siebie, wpatrując się w zawstydzone tęczówki gryfonki.
-Zrobiło się trochę krępująco… -zaczęła cichutko dziewczyna.
-Owszem. –potwierdził Fred.
-Trochę bardzo krępująco.
-Owszem.
-I najlepiej by było gdybyś mnie puścił i pozwolił wrócić do pozycji siedzącej.
-Owszem.
-Więc możesz to zrobić?
-Nie owszem. –chłopak uśmiechnął się czarująco, a szatynka zachichotała nerwowo. Czuła jakby serca miałoby zaraz wyskoczyć z piersi, jeśli zostanie dłużej w tej pozycji z Fredem. A sam rudowłosy zachowywał się dość nietypowo. Jeśli zachowuje się tak zawsze po spotkaniu z miotłą, to trzeba to drewniane cholerstwo wyrzucić jak najdalej.
-Fred, w co ty grasz? –zapytała lekko zirytowana tą sytuacją, która obróciła się przeciw niej, Hermiona.
-W szachy. Czasem z George’m lubimy grać w karty, ale bardzo rzadko. No i oczywiście w Quidditch’a. –odparł spokojnie bliźniak.
-Wiesz, że nie o to pytałam. Puść mnie i pójdziemy na kolację.
-Nie jestem Ron, jedzeniem mnie nie przekupisz. –gryfon wyszczerzył zęby. –Moje czoło jest aż niewygodne?
-Przyznam, że leżałam na wygodniejszych rzeczach. –warknęła dziewczyna, czerwona jak burak. Fred uśmiechnął się pobłażliwie i puścił ręce gryfonki, a ona natychmiast odsunęła się od niego. –Nie można było od razu?
-Ale tak słodko się zawstydzałaś, że nie mogłem sobie przerwać tej zabawy. –Fred wzruszył ramionami. –Wiesz co, lubię cię, Hermiono. I to tak od pewnego czasu. Bardzo cię lubię.
-Też cię lubię Fred. –odparła, lekko zaskoczona i skołowana tym co powiedział bliźniak, gryfonka.
-Tylko wiesz… Ja cię lubię tak bardzo, bardzo. –zamruczał chłopak, stojąc obok siedzącej cały czas na kanapie szatynki. Zapadła nagle bardzo niezręczna cisza, dla Granger’ówny bardzo niekomfortowa. Rudowłosy podszedł do niej wolno i przypatrzył się uważnie. Włożył jej za ucho niesforne pasemko, przejeżdżając delikatnie kciukiem po jej zaczerwienionym policzku. Gryfonka wciągnęła głośno powietrze, nie wiedząc zupełnie czego się spodziewać, a owa niewiedza zupełnie ją paraliżowała. Bliźniak zniżył głowę tak, by być z nią na równi. Wolno przysunął się ustami do ust dziewczyny, by po sekundzie musnąć ją prawie niewyczuwalnie. Po chwili pewniej ją pocałował. Objął jej wiotkie ciało w talii, wtapiając się w jej usta. Hermiona zaczęła oddawać pocałunki, jednak niezbyt pewna tego co robi. Po sekundzie odepchnęła się gwałtownie od Weasley’a i popatrzyła się na niego wielkimi oczami z wściekle czerwonymi policzkami. Nie wiedząc zupełnie jak się zachować po prostu wybiegła, zostawiając chłopaka samego w Pokoju Wspólnym. Fred przejechał ręką po zabłoconych i roztrzepanych włosach, uśmiechając się do siebie. Czemu wcześniej nie zauważył, że ona nawet kiedy się wstydzi, jest tak piekielnie urocza? Nie odebrał tego jako zły znak, wręcz przeciwnie.
-Prawdopodobnie Granger się we mnie zabujała. -prychnął z niedowierzaniem z głuchą ciszę, która zapanowała w całej wieży.
omg, omg, omg, nieźle, co?
KOMENATRZE PLIS PLIS PLIS