wtorek, 24 maja 2016

Rozdział XVII

Dobra, na dole nic nie gadam, bo z emocji chyba nie dam rady, dlatego MAKSIMUM UWAGI TUTAJ PROSZĘ!
Zawsze czytam rozdział z 5 razy zanim dodam albo czekam kilka dni, by się upewnić czy wszystko jest cacy, czy może mi nic nie wpadnie do głowy. ALE DZISIAJ TAK NIE BYŁO!
Wena. Po prostu. Powiedziała: "Hej, stara, wbijam. Lecimy z tym koksem, maleńka.", a ja co biedna miałam zrobić? I postanowiłam także, że #yolofasolo dodaję rozdział dzisiaj, bez sprawdzenia, sekundę po postawieniu ostatniej kropki.
I zakończenie może być dla Was... hmmm.... ciekawe. I przez ten ending potrzebuję komentarzy, moi mili! Bo ja nie wiem, czy to dobrze zrobiłam i w ogóle, dlatego dziś i anonimów, proszę, zmiłujcie się i napiszcie jeden komentarz! BŁAGAM BŁAGAM BŁAGAM
nawet jedno - spoko - albo jedno - ale słabe - będzie dla mnie znakiem, moje Kubusie Puchatki<33
Dobra lecę, baj baj.
i przepraszam za spóźnienie!
I OSTRZEGAM, DUŻO EMOCJI BĘDZIE I WGL:))))))))))) bo to taki bardzo spontan rozdział:')))
Dobra, spływam!
~Kate


PS jutro poodpowiadam na Wasze komentarze, nie bójta się:))
PSS i tutaj jakby ktoś nie wiedział - staram się odpowiadać na każdy komentarz, więc jeśli ktoś chce zobaczyć jak mu dziękuję, to już wiecie co robić:')) ---->
PSSS Kate zamknij się już do cholery!



ROZDZIAŁ XVII

Hermiona siedziała po turecku na trybunach i uważnie przypatrywała się jej przyjaciołom, którzy latali na miotłach w czasie ich pierwszego treningu Qiudditch’a w tym roku. Szatynka uśmiechnęła się sama do siebie, wspominając wydarzenia z dzisiejszego poranka. Zebrała w sobie w odwagę i powiedziała gryfonom o jej siostrze, tajemnicy, którą tak długo skrywała. Może chciała im to powiedzieć w inny sposób, ale sytuacja ślizgonki wywarła na niej pewną presję. Mimo to nie żałowała swojego kroku. Okazało się, że Pansy szybko nawiązała nić porozumienia z innymi, nawet z Harry’m i Ronem. Gdy się wszyscy zapoznali, posiedzieli jeszcze w starej klasie, śmiejąc się i przypominając sobie ich sprzeczki bądź stare wyzwiska, które teraz bawiły ich do łez. Dopiero przed obiadem się rozeszli, a już na posiłku Hermiona zauważyła, że do Wielkiej Sali Pansy z Zabinim weszli za ręce, a Teodor szedł rozemocjonowany obok nich, opowiadając zapewne o nowej technice drużyny ślizgonów i nie zwracając uwagi na widoczne znudzenie przyjaciół.  Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła, przypatrując się Ronowi, który po raz kolejny świetnie obronił bramkę przed zawiedzioną Ginny, która postawiła sobie dziś za cel pokonanie brata.
-I to na mnie mówili Pomyluna, a ja jakoś nigdy się do siebie nie uśmiechałam. –mruknął głos za wielkim stosem pergaminów i książek, który zmierzał w jej stronę. Po chwili wszystkie zwoje i księgi wylądowały na ławce, a zza nich wyłoniła się uśmiechnięta Luna. Hermiona wytrzeszczyła oczy.
-Merlinie, co ty mi tu przydźwigałaś? –gryfonka podniosła kilka pergaminów, które zleciały z ławki.
-Powiedzmy, że zajęłam się naszą sprawą. George mi szybko powiedział, że jesteś dziś zajęta, a że potem widziałam również, że szłaś z nimi na trening, pomyślałam, że ci pomogę. –powiedziała uroczo blondynka, wzruszając ramionami. Szatynka zdziwiła się.
-Luna, jaką naszą sprawę? O co chodzi, bo zupełnie sobie nie przypominam, byśmy się na coś dziś umawiały. I żeby dotyczyło to tych wszystkich pergaminów. –krukonka roześmiała się tylko perliście i popatrzyła na przyjaciółkę z politowaniem.
-A pamiętasz nasz nocny wypad w poniedziałek?
-Co, jaki…. –gryfonka zachłysnęła się powietrzem. –Biblioteka!
-Bingo. –Lovegood pstryknęła palcami przed jej nosem. Hermiona przejechała rękami po włosach.
-Jak ja mogłam o tym zapomnieć?!
-Każdemu się zdarza, nie martw się. Dlatego postanowiłam ci pomóc i poszperałam sama. –szatynka porwała w ramiona nic niespodziewającą się blondynkę i razem zleciały z ławki, strącając wszystkie materiały na siebie.
-Luna, kocham cię! Jesteś cudowna! Dziękuję! –wykrzyknęła głośno gryfonka. Dziewczyna się podniosła szybko i podała rękę leżącej na ziemi krukonce, która z wdzięcznością ją przyjęła. Sprawnie pozbierały rozsypane książki i pergaminy.
-Nie masz za co, Miona, dziękować. Dobra, ale przejdźmy do tego, bo trochę roboty będzie. –mruknęła Lovegood, patrząc uważnie na przyjaciółkę, która gorliwie pokiwała głową. – Więc… tutaj te księgi to spis każdego rocznika. –blondynka wskazała palcem na kilka grubych książek. –Wspominałaś, że twoja mama znała się z ojcem chrzestnym Harry’ego, więc zabrałam ze sobą wszystkie roczniki siedem lat przed nim i po nim. Do tego wiemy, że musimy znaleźć dziewczynę o imieniu lub o nazwisku zaczynającym się na „Mar”. –krukonka tłumaczyła wszystko wolno, a Hermiona z niemałym podziwem pochłaniała każde jej słowo. – Niestety tak jak mówiłam, tutaj jest tylko spis uczniów, bez żadnych zdjęć lub jakichkolwiek dopisków, bo takie rzeczy znalazłybyśmy tylko w kronikach.
-W bibliotece nie było żadnych kronik?- zapytała zawiedziona gryfonka.
-Mogłabym przysiąc, że jeszcze rok temu je widziałam, ale dzisiaj za żadne skarby nie mogłam ich znaleźć. –mruknęła przepraszająco blondynka.-Ale poszukamy jeszcze. O to się nie martw.
-Nie martwię się, naprawdę. –zaprzeczyła wesoło Hermiona. –Musimy od czegoś zacząć. Ale po co te pergaminy?
-Będziemy wypisywać z każdego rocznika i domu te wszystkie „Mar”, żeby mieć na nie całe spojrzenie. Będziemy wiedziały kogo szukać w kronikach. –Luna wzruszyła ramionami, a szatynce zaświeciły się z radości oczy. Chciała coś powiedzieć, ale krukonka ją  uprzedziła. – Nie ma gadania, bierzemy się za to. Chciałabym zdążyć przed kolacją. –mruknęła wesoło dziewczyna i wzięła do ręki pierwszą księgę. –Z tego co wiem, mój tata był w tym samym wieku co Huncwoci, czyli rocznik 1960, prawda? Czy się pomyliłam? –zapytała Lovegood, zeskrobując paznokciem kurz z kilku miejsc na okładce grubej książki.
-Dokładniej to Black jest z 59… -zaczęła wolno Hermiona, pstrykając palcami. Przyjaciółka przewróciła oczami. –Ale tak, tak, powinien być zapisany jako rocznik 60.
-Czyli możemy zacząć od roku 53… -szeptała do siebie Luna, wertując pożółkłe stronice.
-Wiesz co… skupiłabym się na początku właśnie na roczniku 60, bo tam może być moja mama, w sumie to najbardziej prawdopodobne. Cały zakon ją znał, bo Syriusz raz przy nich o niej wspominał…
-Jaki zakon? –zaciekawiła się na niby blondynka. Gryfonka niezrażona ciągnęła monotonnie dalej swój wywód.
-Zakon Feniksa, tajna organizacja przeciw Voldemortowi… O Merlinie! –szatynka zachłysnęła się powietrzem i zakryła ręką buzię, uświadamiając sobie, że nie powinna mówić tych informacji komukolwiek. Krukonka pobłażliwie pokiwała głową.
-No masz teraz niezłe kłopoty, Granger. Zaraz biegnę powiedzieć o tym moim ziomkom śmierciożercom. –zakpiła Lovegood. –Spokojnie, nic się nie stało. I tak o tym wiedziałam. Dobra, ale wracając, w takim razie możemy się skupić…
-Zaraz, zaraz, ale skąd wiedziałaś? –zapytała Hermiona, a po chwili otworzyła buzię z oburzenia. –George!
-Co ja znowu zrobiłem? –zapytał chłopak, który podleciał do przyjaciółek  na miotle, nie wiadomo skąd.- O, cześć kochanie ! –zawołał wesoło rudzielec, rozpoznając w jednej z dziewczyn kobietę swojego serca. Jednak nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ po całym stadionie rozniosły się groźby śmierci skierowane w kierunku Weasley’a. –Już lecę, Angelina, spokojnie! To, piękne panie, ja już się pożegnam. Luna, spotkamy się po treningu?
-Jasne, ale teraz już leć, chcę cię jeszcze zobaczyć żywego. –mruknęła blondynka odganiając chłopaka, który pomknął w kierunku wściekłej Johnson’ówny. Hermiona się wyszczerzyła szeroko.
-Ale wy jesteście słodką parą. –krukonka tylko przewróciła oczami.
-Wszyscy tak reagują, co w tym takiego słodkiego? –zapytała Lovegood, ale widząc, że szatynka już otwiera usta, a znając ją wygłosiłaby jakieś długie przemówienie, szybko uciszyła ją ruchem ręki. –Dobra, zajmijmy się tym. Ty weź rocznik 53, ja wezmę następny i tak do 67. No to do roboty. –zakomenderowała dziarsko niebieskooka, biorąc do ręki grubą księgę i arkusz pergaminu. Granger’ówna poszła w jej ślady i obie zaczęły pilnie studiować książki.

 
Trening trwał już dobre dwie godziny, a dwie przyjaciółki nadal ślęczały nad rocznikami. Luna właśnie kończyła wertować ostatni rocznik, czyli 67, a Hermiona wzięła do ręki księgę z wielkim numerem „1960”  - rocznik Syriusza, rodziców Harry’ego, Lupina, a także Petera Pettiegrew i Snape’a. Szatynka wzięła głęboki oddech. Miała jakieś dziwne przeczucie, że właśnie tutaj znajdzie jej mamę. Miały wypisane blisko stu różnych imion jak Marienne, Mary, Margaret, Mariette albo Marilyn, a także pełno nazwisk jak Marley, Marston, Marquin oraz Martin, jednak szansa, że Black przyjaźnił się z jedenastolatką lub siedemnastolatką, gdy był w szkole, była dość nikła. Dlatego najpewniejszą książkę zostawiła na koniec. Chwilowe zamyślenie dziewczyny przerwał głośny i przerażony krzyk Luny.
-Tłuczek! –blondynka skryła się pod ławką, a gryfonka poszła w jej ślady, dosłownie uciekając głową przed tłuczkiem z różnicą kilku milimetrów. Kula z głośnym hukiem wylądowała na ławce nad nimi, roztrzaskując ją w drobny mak i rozsypując wszystkie pergaminy i książki. Dziewczyny usłyszały kilka przestraszonych głosów i świst mioteł nad głową. Szatynka ostrożnie wyjrzała spod ławki, ale po chwili została spod niej gwałtownie wyciągnięta i wtulona w czyjeś ramiona. Poczuła znajomy zapach gorzkiej czekolady i usłyszała tak znajomy i miły głos.
-Merlinie, Hermiona, przepraszam! To było niechcący, nie widziałem cię! –szeptał przestraszony Fred, wciskając twarz w jej włosy. Dziewczyna zaczęła go głaskać po plecach i powoli uspokajać.
-Fred, spokojnie, nic się nie stało, Luna mnie ostrzegła. Fred, nic się nie stało. –gryfonka z lekkim ociąganiem wydostała się z ramion rudzielca, który głęboko oddychał. Po chwili cała drużyna gryfonów przyleciała na miejsce wypadku. George zeskoczył gwałtownie z miotły i doskoczył do bliźniaka.
-Weasley, co ty mi chcesz dziewczynę zabić?! –krzyknął pół żartem, pół serio, ale widząc minę brata, poklepał go po plecach. –Tylko żartuję, spokojnie. Dziewczynom udało się uciec, więc wszystko jest ok.
-Nie chciałabym wam przeszkadzać –mruknęła Ginny, przebijając się pomiędzy przyjaciółmi i dochodząc do wielkiego stosu pergaminów i drzazg z potrzaskanych ławek – ale Luna cały czas jest pod ławką. Więc zamiast się kłócić o to, kto ją zabił, sprawdźmy najpierw czy ona nie jest martwa na serio.-wszyscy zbledli gwałtownie i wytrzeszczyli oczy na wielką górę resztek ławek i ksiąg.
-Nie, spokojnie, żyję. To miłe, że sobie o mnie przypomnieliście, naprawdę. –zadrwił głos należący do niebieskookiej, wydobywający się spod owego stosu. Bliźniacy momentalnie wyminęli Ginny i zaczęli odkopywać krukonkę z pułapki. Po chwili blondynka wyszła spod ławki, uśmiechając się wesoło. George porwał ją w objęcia, okręcając ją wokół własnej osi. Nikt nie chciał przerywać tej uroczej sceny, jednak Angelina Johnson nie byłaby sobą, gdyby nie kazała drużynie wracać na trening. Po chwili Luna z Hermioną znów zostały same pomiędzy zniszczonymi ławkami i rozrzuconymi pergaminami oraz rocznikami. –Już chyba wiem o co ci chodziło z tą słodką parą. –szatynka uśmiechnęła się triumfująco. –Ale z tego co słyszałam spod ławki, ty chyba podobnie wtulałaś się w drugiego z Weasley’ów.
-Rona? –zakpiła gryfonka, obrywając tym samym pergaminem w głowę od przyjaciółki.
-Zabawne. Wiesz co, ja już będę się zmywać, bo zaczyna się tu robić niebezpiecznie. Został ci tylko jeden rocznik, więc na pewno dasz radę. Poza tym, czuję jak coś mi spływa z karku. –dziewczyna spokojnie sięgnęła ręką pod włosy, by po chwili ich oczom ukazały się zakrwawione opuszki palców. –Cholibka, czułam, że drzazga mi się wbiła. –zamarudziła blondynka w czasie gdy Hermiona wytrzeszczała oczy i prawie dostawała zawału serca.
-Luna!
-Oj, spokojnie. Przemyję to i będzie dobrze. Dasz radę wziąć te pergaminy? Bo ja już odniosę te książki. –i nie czekając na odpowiedź gryfonki, niebieskooka zniknęła ze stosem roczników na rękach. Granger westchnęła głośno i zabierając pergaminy i rocznik z 60 roku, skierowała się do Pokoju Wspólnego.

 
Hermiona uważnie przyjrzała się sporządzonej przez siebie liście. Na górze pergaminu widniały czarne jak smoła cyferki, a pod nimi było napisane kilka nazwisk, przydzielonych do odpowiednich domów.

Huffelpuf   - Marianne Collins, Marilyn Blake, Kate Marley, Maddie Marley                                        
Ravenclaw - Mary Johnson, Martina Sweets, Julianne Marston                       
Slytherin    - Mary Luis, Stephanie Mardrey, Vanessa Marquin, Caroline Martin                        
Gryffindor  -

Szatynka przymknęła oczy i drżącą ręką wpisała cztery dziewczyny z Domu Lwa. Hermiona przypatrywała się czterem nazwiskom, czując w sercu, że właśnie patrzy na imię swojej mamy. Osoba zawsze racjonalnie myśląca dała się ponieść jakiemuś głupiemu przeczuciu, że właśnie pomiędzy tymi gryfonkami jest jej biologiczna mama. Granger’ówna zaczęła po cichu czytać całą listę, a gdy doszła do Domu Godryka Gryffondora, przełknęła tylko ślinę.
-Gryffindor. Mary McDonald, Marlena McKinnon, Samantha Mariott i Emily Marston. Stop. Marston jest także w Ravenclawie, więc możliwie, że były to siostry bliźniaczki. A nikt nie wspominał mi o jakiejkolwiek innej rodzinie.- Hermiona sprawnym ruchem skreśliła Emily Marston. -Nie sądzę, by Syriusz przyjaźnił się z kimkolwiek ze Slytherinu…- cały Dom Węża został przekreślony wielkim czarnym „x”.- Czyli na tej samej podstawie jak Emily Marston, powinnam wykreślić jej bliźniaczkę i te bliźniaczki z Huffelpuffu... –mamrotała po cichu dziewczyna, pozbywając się z listy Julianne Marston oraz Katherine i Maddie Marley.
-Nie znam żadnych bliźniaczek z Huffelpuffu… -zamruczał jakiś głos nad jej uchem. Szatynka pisnęła przerażona i podrzuciła wszystkie pergaminy do góry, trafiając nimi w stojącego nad nią chłopaka.
-Przestraszyłeś mnie! –Granger wskazała oskarżycielsko palcem na szczerzącego się Freda.
-To nie moja wina, że jesteś taka strachliwa. –odparł wesoło rudowłosy, przeskakując przez oparcie i siadając na kanapie obok dziewczyny, która uważnie zmierzyła go wzrokiem. Cały czas był w stroju do Quidditch’a, oblepiony błotem i poharatany na twarzy, a każdy włos sterczał w innym kierunku. Brązowooka musiała przyznać, że wyglądał wprost uroczo.
-Nie jestem strachliwa. –burknęła Hermiona, zaczynając zbierać rozsypane pergaminy. Szybkim ruchem wyrwała jeden z nich Fredowi, który wziął go do ręki. –Nie ruszaj co nie twoje.
-Oj, przepraszam, widzę, że panna Granger dziś coś w nie ma nastroju. –prychnął rozbawiony gryfon.
-A ty jak zawsze tryskasz szczęściem jak jakiś zraszacz do trawy. –odpyskowała zgrabnie szatynka, a Weasley wytrzeszczył tylko oczy.
-Jak co?
-Oj, nieważne już. Gdzie reszta? –dziewczyna po ułożeniu wszystkiego ładnie na stole, usiadła po turecku, wbijając swój wzrok w bliźniaka. Nigdy nie przeszkadzała jej jego obecność, ale kiedy robi coś naprawdę ważnego, to wolałaby być sama bez wścibskich oczu Freda Weasley’a.
-Wiesz, że jest już kolacja? Cały dzień siedzisz nad tym czymś! Wszyscy są na kolacji, a ja przyszedłem po ciebie. –chłopak uśmiechnął się słodko, na co gryfonka tylko przewróciła oczami.
-Romantycznie. –zakpiła. –Możesz już iść na kolację, dojdę za chwilę, ale…
-Bez żadnych „ale”, Granger. Co ty tam kombinujesz? –rudowłosy wskazał głową na leżące w kącie stołu pergaminy. –Kolejna siostra, czy co? Powiedz od razu, że jesteś spokrewniona z Malfoyem. –Hermiona obdarzyła go wściekłym spojrzeniem.
-Wiesz, to twoje gadanie zaczyna aż się robić niemiłe. –mruknęła lekko urażona szatynka. Fred zagryzł niepewnie wargę.
-Oj, przepraszam, po prostu jestem w dobrym humorze.
-Wiem, widać, Fred. –uśmiechnęła się gryfonka. –Leć na kolacje, jesteś pewnie śmiertelnie głodny.
-No co ty! Mogę tu posiedzieć razem z tobą! –krzyknął entuzjastycznie chłopak, a Granger wytrzeszczyła oczy. –Oj, nie patrz tak na mnie. Po prostu tak działa na mnie latanie. To tak jakbym napełniał się jakąś pozytywną energią. –uśmiechnął się rudowłosy, a jego rozmówczyni wybuchła głośnym śmiechem.
-No, Fred, nie wiedziałam, że z ciebie taki poeta. Ale z tą energią przesadziłeś, zabrzmiałeś jak Trelawney.
-Czepiasz się. –brązowooki szturchnął gryfonkę łokciem. –Ale uwierz, wszyscy Weasley’owie tak mają, taka wrodzona przypadłość. No może oprócz Percy’ego. A może ty byś spróbowała, co?
-Nigdy w życiu! Prędzej pokocham Umbridge niż wsiądę na to coś!
-Nie wiem, czy ci wspominałem, ale mam niesamowity dar przekonywania ludzi. –bliźniak popatrzył się zawadiacko na Hermionę, która roześmiała się wesoło, a na jej policzki wpłynął delikatny rumieniec. – To co, idziemy polatać?
-Na Merlina, nie! –gryfonka odepchnęła lekko chłopaka, który nachylił się w jej stronę.
-Ależ proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę! Proszę! Proszę! Błagam, wręcz! Błagam, błagam, błagam! –Fred ułożył ręce jak do modlitwy i w czasie swego monologu zdążył się uklęknąć przed śmiejącą się dziewczyną, która ocierała tylko łzy śmiechu.
-Fred, przestań! –powiedziała, pomiędzy napadami szaleńczego chichotu.
-Czyli zgadzasz się? –rudowłosy zapytał z nadzieją, ale widząc zaprzeczenie głową, od początku zaczął swoją wypowiedź. Chłopak zaczął złożonymi rękami wywijać przed nosem szatynki, którą bolał już od śmiechu brzuch. Złapała przyjaciela za ręce i rozdzieliła je, ale że ona siedziała na kanapie szybko straciła równowagę i przechyliła się z rękami do przodu. Fred, próbując ratować ją przed upadkiem, objął mocniej jej dłonie i przycisnął je do brzegu kanapy. Hermiona, zważając na prawa fizyki, zawisła głową tuż nad głową chłopaka tak, że stykali się czołami. Dziewczyna zaczerwieniła się potwornie, zdając sobie sprawę w jakiej sytuacji znalazła się z Weasley’em. A sam rudowłosy poczuł się nagle bardzo pewny siebie, wpatrując się w zawstydzone tęczówki gryfonki.
-Zrobiło się trochę krępująco… -zaczęła cichutko dziewczyna.
-Owszem. –potwierdził Fred.
-Trochę bardzo krępująco.
-Owszem.
-I najlepiej by było gdybyś mnie puścił i pozwolił wrócić do pozycji siedzącej.
-Owszem.
-Więc możesz to zrobić?
-Nie owszem. –chłopak uśmiechnął się czarująco, a szatynka zachichotała nerwowo. Czuła jakby serca miałoby zaraz wyskoczyć z piersi, jeśli zostanie dłużej w tej pozycji z Fredem. A sam rudowłosy zachowywał się dość nietypowo. Jeśli zachowuje się tak zawsze po spotkaniu z miotłą, to trzeba to drewniane cholerstwo wyrzucić jak najdalej.
-Fred, w co ty grasz? –zapytała lekko zirytowana tą sytuacją, która obróciła się przeciw niej, Hermiona.
-W szachy. Czasem z George’m lubimy grać w karty, ale bardzo rzadko. No i oczywiście w Quidditch’a. –odparł spokojnie bliźniak.
-Wiesz, że nie o to pytałam. Puść mnie i pójdziemy na kolację.
-Nie jestem Ron, jedzeniem mnie nie przekupisz. –gryfon wyszczerzył zęby. –Moje czoło jest aż niewygodne?
-Przyznam, że leżałam na wygodniejszych rzeczach. –warknęła dziewczyna, czerwona jak burak. Fred uśmiechnął się pobłażliwie i puścił ręce gryfonki, a ona natychmiast odsunęła się od niego. –Nie można było od razu?
-Ale tak słodko się zawstydzałaś, że nie mogłem sobie przerwać tej zabawy. –Fred wzruszył ramionami. –Wiesz co, lubię cię, Hermiono. I to tak od pewnego czasu. Bardzo cię lubię.
-Też cię lubię Fred. –odparła, lekko zaskoczona i skołowana tym co powiedział bliźniak, gryfonka.
-Tylko wiesz… Ja cię lubię tak bardzo, bardzo. –zamruczał chłopak, stojąc obok siedzącej cały czas na kanapie szatynki. Zapadła nagle bardzo niezręczna cisza, dla Granger’ówny bardzo niekomfortowa. Rudowłosy podszedł do niej wolno i przypatrzył się uważnie. Włożył jej za ucho niesforne pasemko, przejeżdżając delikatnie kciukiem po jej zaczerwienionym policzku. Gryfonka wciągnęła głośno powietrze, nie wiedząc zupełnie czego się spodziewać, a owa niewiedza zupełnie ją paraliżowała. Bliźniak zniżył głowę tak, by być z nią na równi. Wolno przysunął się ustami do ust dziewczyny, by po sekundzie musnąć ją prawie niewyczuwalnie. Po chwili pewniej ją pocałował. Objął jej wiotkie ciało w talii, wtapiając się w jej usta. Hermiona zaczęła oddawać pocałunki, jednak niezbyt pewna tego co robi. Po sekundzie odepchnęła się gwałtownie od Weasley’a i popatrzyła się na niego wielkimi oczami z wściekle czerwonymi policzkami. Nie wiedząc zupełnie jak się zachować po prostu wybiegła, zostawiając chłopaka samego w Pokoju Wspólnym. Fred przejechał ręką po zabłoconych i roztrzepanych włosach, uśmiechając się do siebie. Czemu wcześniej nie zauważył, że ona nawet kiedy się wstydzi, jest tak piekielnie urocza? Nie odebrał tego jako zły znak, wręcz przeciwnie.
-Prawdopodobnie Granger się we mnie zabujała. -prychnął z niedowierzaniem z głuchą ciszę, która zapanowała w całej wieży.



omg, omg, omg, nieźle, co?
KOMENATRZE PLIS PLIS PLIS

czwartek, 5 maja 2016

Rozdział XVI

Zanim mnie udusicie, odetniecie głowę lub wrzucicie do wody z kamieniem na szyi, ostrzegam tylko, że ten rozdział jest.... hmm... specyficzny. Od drugiej strony. Ale to się sami przekonacie, więcej informacji na dole!

I jeszcze jedno - za tą długą nieobecność zadośćuczyniłam --> rozdział długi w cholerę i strasznie opisowy!

I jeszcze jedno - dedykuję to "coś" każdemu mojemu czytelnikowi, a szczególnie Astrum Confusa, która jest najlepszym psychologiem na ziemi! <33



ROZDZIAŁ XVI

Przeraźliwy dźwięk budzika przeciął ciszę panującą w dormitorium dziewczyn z piątego roku. Brunetka natychmiast wyłączyła przeklęte ustrojstwo i usiadła na łóżku, przecierając oczy. Popatrzyła się na swoje pogrążone w śnie współlokatorki. Westchnęła cicho i ruszyła do łazienki. Weszła do jasnego pomieszczenia i popatrzyła się niechętnie na swoje odbicie. Ciemne, proste włosy i piwne oczy podkreślały okropnie bladą cerę i widniejące wory pod oczami. Dziewczyna wzdrygnęła się z zimna, które przeszywało łazienkę. Nałożyła na siebie stare dresy i dużą znoszoną bluzę. Postanowiła nie zakładać dzisiaj mundurka, bo jej się zwyczajnie nie chciało. Po chwili znów skupiła się na swoim odbiciu. Prychnęła tylko. Kończył się pierwszy tydzień września, a ona już nie miała siły na dalsze życie w tej szkole, które diametralnie się zmieniło odkąd dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu. Po pierwsze, zanim jeszcze okazało się , że jest spokrewniona z Granger, zerwała z Malofyem. I przez to została całkowicie znienawidzona przez żeńską część Slytherinu. Po drugie, ślizgoni wyczuli zmianę w charakterze Pansy,  a mianowicie brak nienawiści do osób z rodzin mugolskich. Bo jak ona mogła wyśmiewać kogoś, kim sama była? Zostawało to dość często wyśmiewane przez Malfoya i jego świtę przygłupów. Ale nie z takimi rzeczami Parkinson dawała sobie radę. Po trzecie, jedyna w miarę pozytywna sprawa, zaczęła się, przez tą całą „zmianę”, przyjaźnić z Nottem i Zabini’m, co potem się skończyło związkiem z czarnoskórym ślizgonem. Oczywiście, że z takiego obrotu spraw była przeszczęśliwa. Spotkała chłopaka, na którym jej zależy i zyskała niesamowitego przyjaciela. Przynajmniej do teraz. Po Hogwarcie echem rozniosły się plotki o kłótni pary, spowodowanej przez tą nową gryfonkę. Pansy nawet nie pamiętała jak się nazywała ofiara zasłużonych Upiorogacków. Blaise uznał, że ślizgonka przesadziła z tą „karą” i to doprowadziło do cichych, bardzo cichych dni w ich związku. A Nott, jako wierny druh jej chłopaka, nie zostawił przyjaciela w potrzebie, szczególnie że i z nim zerwała dziewczyna. Co za paradoks. A Parkinson została teraz sama. W Domu Węża nie utrzymywała z innymi zbyt bliskich kontaktów, więc większość dnia polegała na przemykaniu się między salami lekcyjnymi a dormitorium. Mogła przecież pójść do siostry, by jej się wygadać, ale Pansy do takich osób nie należała. Nie pozwalała sobie na jakiekolwiek chwile słabości. Zawsze wszystkie uczucia w sobie tłumiła i nienawidziła przed kimś się otwierać. Nie była tez przyzwyczajona, by ktokolwiek się o nią troszczył. Oczywiście, przybrani rodzice zapewnili jej miłość i rodzinne ciepło, ale spędzała większość roku bez nich, więc nie było to tak całkowicie odczuwalne. A teraz, gdy zaczęła się przyjaźnić z chłopakami i Hermioną, poczuła jakie to wspaniałe uczucie, gdy dla kogoś coś znaczysz. Za czasów Malfoya nawet głupie pytanie od Crabbe’a i Goyle’a :”Ej, Parkinson, wszystko ok.?” (bo nawet Draco nie raczył się zaprzątać swoją dziewczyną głowy) poprawiało jej humor. A teraz znowu dla nikogo nic nie znaczyła, jednak i z tym dawała sobie radę. Ale list, który przyszedł do niej wczoraj, przelał czarę goryczy. Otóż dowiedziała się, że jej przybrana matka poważnie zachorowała. Ona w przeciwieństwie do siostry, utrzymywała kontakt z „rodzicami”, których ogromnie kochała i dlatego strasznie ją przygnębiła ta wiadomość. Prawdopodobnie, by wyleczyć jej mamę, Parkinsonowie będą musieli wyjechać za granicę na leczenie. I ta informacja psychicznie złamała dziewczynę. Całą noc spędziła mocząc poduszkę słonymi łzami, co było teraz doskonale widoczne.
Rozmyślania ślizgoni przerwała jej współlokatorka, dobijająca się do drzwi. Pansy szybko ewakuowała się z dormitorium i nakładając w pośpiechu czarne, wysokie trampki zeszła do Pokoju Wspólnego. Usłyszała za sobą jakieś wrzaski ślizgonek o jej okropnym ubiorze, ale mało ją to obchodziło. Usiadła na jednej z sof i zaczęła zawiązywać buty.
-O, patrzcie, nasza miłośniczka szlam się zjawiła. –zadrwił głos tuż nad jej uchem, a po chwili przed nią pojawił się Malfoy z Goyle’em. Brunetka prychnęła, skończyła wiązać sznurówki i popatrzyła się na chłopaka kpiąco.
-Oszczędź sobie, kretynie. Nie stałam się nagle wielką miłośniczką mugoli, po prostu przestałam się z tym obnosić jak jakiś kretyn. O przepraszam, w sumie to ty jesteś kretynem, więc takie zachowanie do ciebie pasuje. –Pansy uśmiechnęła się słodko i ruszyła w kierunku wyjścia, jednak jakaś wielka ręka spoczęła na jej drobnym ramieniu. Została gwałtownie obrócona i stanęła twarzą w twarz z Draconem. –Puść mnie, Goyle. –warknęła do osiłka, który mocniej zacisnął dłoń na jej obojczyku, wbijając palce miedzy kości. Powstrzymała się, by nie syknąć z bólu. –O, Malfoy, teraz się będziesz nade mną znęcał?
-Nie pozwalaj sobie, kretynko.
-Ups, sorki Dracuś, ale to twoje przezwisko. Bądź bardziej oryginalny. –ślizgonka mrugnęła do blondyna, który zagotował się ze złości. –A ty nie słyszałeś co się do ciebie mówi? –mruknęła wściekle do ślizgona, który ją trzymał za ramię i wyrwała je szybko spod łapska chłopaka. –Mogę już iść na śnia… -jednak w tym momencie Malfoy wyciągnął różdżkę. Pansy jednak nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem, dezorientując blondyna. Słyszała, że w pierwszy dzień zagroził w podobny sposób Hermionie i gdyby nie to, że Teodor i Balsie ją skutecznie powstrzymali, to dzisiaj ślizgon latałby bez przednich zębów. –No nie, a teraz mnie zadźgasz tym badylem. Zupełnie jak Granger. – dodała ironicznie, szczerząc szereg białych zębów.
-Ty, ty… -zasyczał wściekle chłopak i podniósł dłoń, jakby miał zaraz ją uderzyć. Dziewczyna instynktownie zamknęła oczy i osłoniła się ręką, czekając na cios, ale usłyszała tylko jakiś świst i głośny huk. Parkinson otworzyła oczy i omiotła wzrokiem Pokój Wspólny. Na pobliskiej kanapie leżeli Malfoy z Goyle’m, a kilka metrów od niej stali Blaise i Teodor, którzy patrzyli się na nią z troską. Z tą przeklętą troską. Brunetka czuła jak powoli wypełnia ją wściekłość. Przez cały tydzień, od poniedziałku do soboty, owa dwójka chodziła naburmuszona i zdawała się jej nie zauważać, a tu nagle się pojawiają jako bohaterzy, ratujący ją spod szponów Malfoya, z którym i tak dałaby sobie radę.
-Wszystko dobrze, Pansy? –zapytał opiekuńczo czarnoskóry ślizgon.
-Jakby cię to w ogóle obchodziło, Zabini. –warknęła i ruszyła w kierunku wyjścia. Wybiegła z lochów i skierowała się w kierunku Wielkiej Sali na śniadanie. Uczniowie mijali ją, spoglądając dziwnie. Brunetka prychnęła tylko, widząc dwójkę puchonek, które zaczęły obgadywać jej wygląd. „Oczywiście, wszyscy wzorowi uczniowie w mundurkach zapiętych po kołnierzyki, a ja tutaj w dresach.” Ślizgonka wbiegła po kilku schodkach i znalazła się w opustoszałym korytarzu. Nagle wpadła na jakąś osobę. Zanim upadła przed oczami zamajaczył jej krawat Gryffindoru.
-Uważaj, jak chodzisz, głupi gryfonie. –mruknęła rozmasowując tył głowy i siadając prosto.
-Pansy? –zapytał łagodnie głos, przepełniony zarazem szczęściem i wyraźnym zmartwieniem. Brunetka podniosła oczy i uśmiechnęła się szczerze po raz pierwszy od kilku dni.
-Hermionka! –rzuciła się w ramiona siostry, która mocno ją przytuliła. Tak bardzo brakowało jej jakiejkolwiek bliskości z drugim człowiekiem. Pansy poczuła jak oczy zaczynają ją delikatnie szczypać. Zaczęła trzepotać rzęsami, by odgonić napływające łzy, ale po chwili kilka z nich wyrwało się spod powiek i spłynęło po policzku. Wyrwała się z uścisku szatynki i ominęła ją w korytarzu. –Muszę już iść.
-Czy wszystko dobrze? –zapytała spokojnie Granger, nie próbując nawet zatrzymać ślizgonki. Ta jednak sama się zatrzymała, rozbawiona pytaniem gryfonki.
-Czy wszystko dobrze? Dobrze? –odwróciła się, nie kontrolując już  perlistych strumieni łez, i uśmiechnęła się ironicznie. –Nic nie jest dobrze. Wszystko się wali, roztrzaskuje się w najdrobniejsze kawałeczki, a ja nie umiem się zwrócić o pomoc. Nie daję sobie rady. Mam dość ciągłego udawania i tego całego teatrzyku. –dziewczyna kucnęła, oparta o ścianę, i schowała twarz w kolana. Poczuła jak szatynka siada obok niej i pocieszająco łapie ją za dłoń. –I nawet nie próbuj mnie pocieszać. U ciebie jest wszystko takie idealne. Masz cudownych, wręcz perfekcyjnych przyjaciół, wszystko ci się układa, nie masz żadnych kłopotów. I za to mam do siebie żal. Że ty umiesz wszystko sobie ułożyć, jesteś taka zaradna, radzisz sobie w każdej sytuacji, a ja? –Pansy przełknęła newrowo ślinę i wzruszyła ramionami. -W Slytherinie jestem wyrzutkiem, dziś rano Malfoy prawie mnie zaatakował, a z Blaise’m i Teodor’em nie rozmawiam, bo jak pewnie wiesz, pokłóciłam się z nim o tą z Beauxbatons, a Nott go poparł. Do tego z nim tez zerwała z nim ta Jasmine. Przez list! –szepnęła oburzona. -Czy wszystkie suki są z tego cholernego Beauxbatons?! –warknęła wściekle brunetka w przestrzeń pomiędzy kolanami. Nagle poczuła jak jej siostra drga. Popatrzyła się na nią ze zdziwieniem, które wzrosło, gdy okazało się, że gryfonka chichocze. Ona jej się wyżala a ta się śmieje. Widząc zaskoczoną minę ślizgonki, dziewczyna uśmiechnęła się.
-Przepraszam, ale mnie rozbawiłaś z tym Beauxbatons. –mruknęła ze skruchą, ale po chwili znowu się roześmiała. Pansy, przypominając sobie własne słowa, parsknęła śmiechem, a sekundę potem chichot dziewczyn zmienił się w donośny i wesoły śmiech. Brunetka, korzystając z chwilowej poprawy humoru, postanowiła zwinnie zmienić temat.
-Co tam u ciebie, młoda?
-A różnie bywa. –Hermiona zarumieniła się wściekle, a Pansy zmrużyła oczy.
-Weasley. Ten brzydszy pewnie. –mruknęła z miną znawcy i z rozbawieniem przyglądała się oburzonej gryfonce. Wzruszyła ramionami. –Nigdy nie miałaś dobrego gustu.
-Wredna jesteś, wiesz? –zapytała sarkastycznie szatynka, ale po chwili ożywiła się. –Wiesz co, muszę ci wiele opowiedzieć, bo nie miałam jeszcze okazji. Mam kilka informacji dotyczących naszych prawdziwych rodziców. –brunetce zrzedła mina. Szczerze mówiąc to dziewczynie, ani trochę nie zależało na odnalezieniu prawdy i bawieniu się w te zagadki i tajemnice. Jej podobało się tak jak jest. Nie była miłośniczką zmian, a samo dowiedzenie się, że jest spokrewniona z Granger’ówną było obrotem jej życia do góry nogami. Hermiona popatrzyła się na siostrę podejrzanie. -Co jest?
-Naprawdę ci zależy, by się tego dowiedzieć? Nie możesz wybaczyć rodzicom i zostawić wszystko tak jak jest? Po co wszystko komplikować?- gryfonka wytrzeszczyła oczy.
-Nie interesuje cię to?
-Szczerze to mam to wszystko głęboko w nosie. –dziewczyna wstała z miejsca, zdenerwowana. Chwilowe rozluźnienie spowodowało powrót porannych emocji ze zdwojoną siłą. Ale nie chciała wyżywać się na niczemu niewinnej siostrze. –Słuchaj, jak chcesz to się baw w Holmesa, czy tam innego mugolskiego detektywa, ale mnie w to nie mieszaj. Nie mam ochoty na jakieś gierki. Jak cos znajdziesz, to chwała ci za to.
-Nie musisz być taka niemiła. –mruknęła urażona szatynka.–Słuchaj, pogadam z Zabinim i Nottem…
-Nic nie rób! Naprawdę! Dam sobie radę! Nie potrzebuję niczyjej łaski i pomocy! –wydarła się brunetka, ale Granger stała dalej niewzruszona w miejscu, patrząc się z bólem w oczach na siostrę. Gryfonka miała zamiar cos powiedzieć, ale nagle usłyszały, że ktoś nawołuje imię młodszej z nich. Po chwili na korytarzu pojawiła się cała „idealna” grupa przyjaciół szatynki – Grzmotter i wszyscy Weasley’owie. „Oni zawsze wiedzą kiedy się pojawić”. Hermiona od razu odsunęła się od ślizgonki, udając odrazę. Jeden z bliźniaków objął jej siostrę ramieniem, sądząc że zaraz brunetka może zacząć wyzywać gryfonkę. Pansy zaklasnęła w ręce. – No uroczo, doprawdy. –zakpiła. Wargi zaczęły jej niebezpiecznie drgać. –Widzisz to, Granger? – jej głos był nienaturalnie spokojny. -Po co to robisz? Po co chcesz się w to wszystko bawić, skoro i tak będzie tak samo! Mam dość! Szl…
-Tylko nie „szlamo”, Parkinson! –ryknął Harry, a ślizgonka roześmiała się, wprawiając ich w niemałe osłupienie.
-Szlag niech to trafi, Potter. To chciałam powiedzieć. Sz-l-a-g. –przeliterowała dziewczyna. -Nie mam zamiaru was wyzywać ani tym bardziej jej. –dziewczyna uśmiechała się przez łzy, które zaczęła nieudolnie ścierać rękawem bluzy. -Miłego dnia, „perfekcyjna szósteczko”. –mruknęła zdenerwowana i wyminęła gryfonów, ruszając do Wielkiej Sali.
-Pansy! Poczekaj, proszę! No poczekaj! Parkinson, do cholery! Chcę pogadać!
-Miona spokojnie, przecież to tylko Parkinson. –powiedziała Ginny. Pansy stanęła w miejscu i odwróciła się. Popatrzyła z niewyobrażalnym bólem na szatynkę, która stała teraz przerażona, oddychając nierówno. Brunetka zagryzła wargi i pokiwała głową. „No jasne, nie powie im, a szukać tych rodziców jest w stanie nawet na końcu świata.”. Granger zacisnęła szczękę i wciągnęła głęboko powietrze nosem. 
-To nie jest „tylko Parkinson”, Gin. Ona jest moją siostrą.  –powiedziała szatynka, wystarczająco głośno, by Pansy ją usłyszała. Ślizgonce stanęło na chwilę serce, a w jej głowie huczały tylko słowa szatynki. Dziewczyna zakryła usta dłońmi, a perliste łzy zaczęły skapywać z policzków. Hermiona uśmiechała się lekko, a gryfoni obok niej byli, łagodnie mówiąc, wstrząśnięci. Bliźniakom oczy wypadły z orbit, Ginny z otwartą buzią przeskakiwała wzrokiem z siostry na siostrę, młodszy Weasley opierał się jedną ręką o Pottera, by nie zemdleć, a sam okularnik wyglądał jakby go piorun trzasnął. Brunetka skierowała swój wzrok na Granger, która patrzyła się na nią z troską. –Pogadam z nimi, Pansy. Przynajmniej z Zabini’m. A ty już leć i zjedz coś. –poleciła jej gryfonka, a dziewczyna posłusznie ruszyła w kierunku Wielkiej Sali. „Merlinie, jak ja tą młodą wredotę kocham.”

 
Ślizgonka siedziała przy stole swojego domu i wolno zajadała kanapkę z masłem orzechowym, co chwila popijając ją herbatą. Większość uczniów siedziała w Wielkiej Sali. Ale nie było jeszcze Zabiniego i Notta, a także gryfonów. Pansy uśmiechnęła się mimowolnie. Była bardzo ciekawa jak wyglądała rozmowa między jej siostrą a jej przyjaciółmi. To była chyba najlepsza rzecz, jaka ją dzisiaj spotkała. Wreszcie nie musi nic udawać, a przynajmniej przed nimi. Po chwili owa grupka z Hermioną na czele wmaszerowała do Wielkiej Sali. Szatynka szła, uśmiechnięta od ucha do ucha, i posłała jej najładniejszy uśmiech w jej wykonaniu.  Parkinson odmachnęła gryfonce, prawie niezauważalnie, głową, a jej uwaga skupiła się na przyjaciołach dziewczyny, którzy szli za nią, nadal zszokowani. Po chwili Ginny popatrzyła się wprost na brunetkę nieobecnym wzrokiem. Pansy niepewnie uśmiechnęła się w jej stronę, czekając na reakcję rudowłosej. Gryfonka odpowiedziała jej również lekkim uśmiechem. Ślizgonka odetchnęła z ulgą i pewniej już popatrzyła się miło na resztę gryfonów. Jednak chłopcy skutecznie unikali jej wzroku, bojąc się jakiejkolwiek konfrontacji z brunetką, co było poniekąd rozczulające. Parkinson uśmiechnęła się szeroko w duchu. Ten dzień zapowiadał się całkiem nieźle. Do teraz. Nagle do Wielkiej Sali wparowali Nott z Zabini’m, rozmawiając wesoło. Dziewczyna zacisnęła wargi. Nie była pewna, czy chłopcy są już po rozmowie z jej siostrą i nie wiedziała, czego się spodziewać. Ale jak się okazało, byli jeszcze przed kazaniem gryfonki. Hermiona wstała porywiście z miejsca i ruszyła pewnym krokiem w kierunku ślizgonów. Błyskawicznie doszła do czarnoskórego, ale się nawet przy nim nie zatrzymała, tylko złapała go za krawat i pociągnęła w kierunku wyjścia. Blaise omal się nie wywrócił, a teraz szedł potulnie za szatynką, co wyglądało dość zabawnie. Potężny, wysoki ślizgon idzie grzecznie, ciągnięty za krawat przez drobną, niepozorną dziewczynę. Niektórzy zaczęli chichotać, a inni patrzyli się z wyraźnym zaskoczeniem bądź przerażeniem. Brunetka po raz kolejny tego dnia szepnęła sobie w duchu coś o siostrzanej miłości.

 
Pansy przemierzała spokojnym krokiem puste, hogwarckie korytarze. Większość uczniów korzystała z ostatnich ciepłych dni, wygrzewając się na błoniach. Pomimo burzliwego poranka przepełniało ją teraz nieograniczone szczęście. Zabini, po rozmowie z Granger, razem z Nottem pobiegł do lochów z wielkim uśmiechem na twarzy. Parkinson nie była do końca przekonana co ten uśmiech miał znaczyć, ale widząc zadowolenie na twarzy siostry, doszła do wniosku, że chyba przemówiła mu do rozumu. W jakimś stopniu. Dziewczyna weszła na ostatni schodek i znalazła się na piątym piętrze,  gdzie znajdowało się kilka opuszczonych klas. Właśnie z takiej klasy nagle wyskoczyła Ginny Weasley, z lekkim rumieńcami na twarzy. Ślizgonka zatrzymała się odruchowo, nie wiedząc czy powinna jej cokolwiek powiedzieć czy zignorować. Jej wątpliwości rozwiała sama gryfonka, która do niej podeszła, uśmiechając się niepewnie.
-Przynajmniej nie musiałam długo szukać. –zająkała się lekko przy pierwszych słowach. Widząc zdezorientowaną minę brunetki, powiedziała pewniej. –Chodź, Park… Pansy. –poprawiła się rudowłosa. Wzięła dziewczynę za rękę i zaprowadziła ją do pustej klasy, z której sama wyszła. Jak okazało się, sala nie była pusta. Na kilku stolikach siedzieli Weasley’owie z Potterem, a przed nimi stała Hermiona. Ginny dosiadła się do chłopaka i wszyscy się popatrzyli wyczekująco na Pansy.
-Zaczynam się bać. To jakaś ceremonia będzie? Mam wam ofiarę złożyć czy coś? Nie weźmiecie mojej krwi! –mruknęła brunetka, łapiąc się na nadgarstek. Bliźniacy ryknęli śmiechem.
-Nie masz takiej złej siostry, Hermiona. –powiedział któryś z nich, a drugi potaknął głową. Pansy uśmiechnęła się w duchu.
-To dowiem się o co chodzi? –zapytała ślizgonka.
-Przyznam, że dla nich to było wielkie zaskoczenie, że my jesteśmy spokrewnione. –grupka pokiwała gorliwie głową. – Ron nie umiał nic powiedzieć przez kilka minut. Ale powracając, chciałabym po prostu byście się jakoś poznali i nawiązali… kontakt. Bo, wiecie –dziewczyna zwróciła się do przyjaciół. –Ja na początku też byłam uprzedzona do Pansy, ale okazało się, że jest na serio… znośna.
-No dzięki, siostra, dzięki. –Parkison prychnęła rozbawiona, doprowadzając tym samym do następnego wybuchu śmiechu u bliźniaków.
-Dobra, my już cię akceptujemy. –powiedzieli równo i zeszli z ławek, ustawiając się obok dziewczyny, która uśmiechnęła się promiennie. Nie spodziewała się, że tak szybko zostanie przez kogokolwiek z gryfonów przyjęta, a tym bardziej, że znajdzie z nimi jakiekolwiek porozumienie. A także nie spodziewała się, że bliźniacy są takimi pozytywnymi i otwartymi ludźmi. Pansy popatrzyła się na siostrę, która szczerzyła swoje białe zęby. Złapały kontakt wzrokowy i ślizgonka wskazała wzrokiem na bliźniaka po jej prawej, pytając się tym samym Hermiony, czy to jest ten Fred, o którym tak ciągle opowiada. Granger zmarszczyła lekko nos, zaprzeczając jej. Czyli po prawej ma George’a, a po lewej ma tego „cudownego Freda”. Z miejsca wstała Ginny, posyłając jej niepewny uśmiech. Parkinson jej się chyba najmniej obawiała, ponieważ już na śniadaniu doszło do tego minimalnego kontaktu, który zburzył pierwsze lody.
-My chyba się jakoś dogadamy. –mruknęła wesoło rudowłosa, a brunetka pokiwała głową. Weasley’ówna stanęła za nią, a przechodząc obok niej ścisnęła ją leciutko za mały palec, dodając jej tym samym otuchy przed najtrudniejszą rozmową. Z miejsc wstał Harry z Ronem i podeszli do niej pewnie. Trójka Weasley’ów odsunęła się trochę, zostawiając im miejsce, jakby zaraz miał się odbyć pomiędzy nimi jakiś pojedynek. Pośrodku stanęła Hermiona, która obawiała się tej rozmowy najbardziej ze wszystkich. W końcu to przede wszystkim Pansy z nimi najbardziej sprzeczała się przez te wszystkie lata. Chłopcy mieli poważne miny, więc brunetka szybko się do nich dostosowała.
-Parkinson. –mruknął wyniośle rudzielec.
-Ron! –Hermiona natychmiast go skarciła, jednak nie przyniosło to żadnych skutków.
-Weasley. –odparła spokojnie dziewczyna, powodując zaczerwienienie się siostry.
-Pansy!- gryfonka zacisnęła ręce na szacie.
-Parkinson. – rzekł dumnie okularnik.
-Harry! –syknęła przerażona szatynka. Zaraz dojdzie do jakiejś kłótni albo nawet rękoczynów.
-Potter. –odpowiedziała pewnie ślizgonka.
-Pansy! –Granger przypominała teraz osobę na granicy załamania nerwowego. Zagryzła niepewnie kciuki przenosząc wzrok z jednej na drugich. Z innymi się pogodziła, to czemu z jej najbliższymi przyjaciółmi nie może? Trójka popatrzyła się na Hermionę, a potem na siebie i równocześnie wybuchli śmiechem, dezorientując resztę gryfonów, a szatynkę prawdopodobnie przyprawiając o zawał serca.- Co to miało być? –mruknęła rozzłoszczona, a Pansy i chłopcy wzruszyli ramionami. Ron roześmiał się wesoło i klepnął ślizgonkę po plecach.
-Witaj w rodzinie, Parkinson. –powiedział radośnie, uśmiechając się miło. Dziewczynie otworzyły się szeroko ze zdumienia oczy.
-W rodzinie? –powtórzyła niepewnie brunetka.-Zaraz, co?
-Będąc siostrą Hermiony, automatycznie jesteś naszą siostrą. Proste. Będzie ciężko, nie ukrywam, ale jakoś się dogadamy. Miona nam troszkę przybliżyła twoją sytuację, więc domyślamy się, że raczej nie będziesz biegała po Hogwarcie z napisem „kocham Voldemorta i Malfoy’a” na czole. Przynajmniej…
-Mamy taką nadzieję. –dopowiedział Ron –I przyznaję, nie będzie łatwo i będę musiał się oduczyć nazywać ciebie głupią, tłustą krową…
-Ronald! –warknęła przez zęby Hermiona, a Pansy roześmiała się tylko.
-Mionka, wyluzuj. Przecież on tylko cytuje. –uśmiechnęła się wesoło brunetka, a chłopak pokiwał szybko głowa, w duchu dziękując starszej z sióstr za uratowanie przed zdenerwowaną gryfonką. –Ja też będę się musiała odzwyczaić od Wieprzleja albo Grzmottera… No ale to jest takie fajne, no!  Grzmotter! –mruknęła bezsilnie i wszyscy bez wyjątku się zaśmiali, widząc smutną minkę dziewczyny. –To jedyna zabawna rzecz, jaką kiedykolwiek wymyślił Malfoy!
-W sumie to nie jest takie złe, Par… Pansy. –odparł uśmiechnięty Harry jednak z lekkim zawahaniem , gdy zwracał się po imieniu do dziewczyny. –Może niech nazwiska zostaną, co Parkinson?- brunetka zawahała się chwilę.
-Niech zostaną, Potter, niech zostaną. – wszyscy uczniowie roześmiali się oprócz głęboko oddychającej szatynki.
-Wy mnie wpędzicie razem do grobu.



Mateńko, dawno nie byłam aż tak ciekawa Waszych reakcji na jakikolwiek rozdział. Kilka osób już się upominało o to, by wreszcie wszyscy się dowiedzieli o ich pokrewieństwie, więc postanowiłam Was wysłuchać, moi ludkowie, ale zrobiłam to (jak widzieliście) troszkę pokrętną drogą. Mam nadzieję, że Was jakos tym nie zawiodłam i że Wam się podobało:) bo mi osobiście w miarę przypadł do gustu ten skrawek mojego opowiadania:))

A teraz kilka informacji technicznych:
1.Pzepraszam bardzo, bo ostatnio trudno mi się wyrobić co tydzień, ale będę się starała i postaram się powrócić do starego rytmu, ale... (patrz punkt 2)
2. W następnym tygodniu mam zieloną szkołę, więc najbliższy rozdział pojawi się prawdopodobnie (choć tez nie obiecuję) 16 maja:))

Dobra, lecę, BŁAGAM O KOMENTARZE MOJE SŁONECZKA<3
~Kate

Ps a i widzicie pewnie, że mam słabość to takich "słodkich" zakończeń?
Ps i jeszcze jedno - przepraszam za to małe przekleństwo, bo ogólnie unikam brzydkich słów, ale tak mi to tu pasowało:') dobra, znikam już:))