sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział XV

Przepraszam, sorry, entschuldigung, pardon!
To chyba jakiś rekord, nie było mnie prawie dwa tygodnie!
Wybaczcie mi, moje robaczki!
Dobra, nie przedłużam, oto rozdział!


ROZDZIAŁ XV

Najmłodsza latorośl rodziny Weasley nigdy nie należała do osób cierpliwych. Jak to mówią mugole, Ginny Weasley była w gorącej wodzie kąpana. Nienawidziła przekładać czynności na później, wszystko wolała zrobić na szybko, tu i teraz. A czekanie na kogoś lub na cos ja po prostu dobijało. To właśnie sprawiło, że teraz rudowłosa nerwowo chodziła po Pokoju Wspólnym, wydreptując sobie stałą ścieżkę na dywanie. Nie mogła się doczekać kiedy jej przyjaciele wrócą od profesor McGonagall. Dochodził już wieczór, a nikt się nie pojawiał.
-Siostruś, uspokój się i usiądź z nami. Tym spacerowaniem nic nie wskórasz. –mruknął rozbawiony Fred, wskazując miejsce obok siebie na sofie. George leżał rozwalony na dywanie, uśmiechając się półgębkiem.
-Oj, weź mnie, braciszku, nie denerwuj. –mruknęła zirytowana rudowłosa, ale klapnęła na miejsce obok bliźniaka. Pociągnęła duży łyk piwa kremowego, które wyrwała z ręki przechodzącego obok Lee Jordana.
-E, młoda, to moje piwo! –krzyknął oburzony ciemnoskóry.
-Jak pójdziemy do Hogsmeade, to ci stawiam.
-Czyli jesteśmy umówieni na randkę, skarbie? –mruknął rozbawiony komentator Quidittch’a.
-Jordan! –krzyknęła równo cała trójka, a chłopak roześmiał się wesoło.
-Nie z moją siostrą, zboczeńcu! – Fred  zgromił wzrokiem przyjaciela, doprowadzając go do  następnego wybuchu śmiechu.  
-No, teraz widać, że jesteście spokrewnieni! Nie licząc jeszcze tych rudych kołtunów. Powiecie mi co was tak zdenerwowało? A przynajmniej ciebie, Gin, bo bez powodu nie zabierasz mi piwa.
-Ja ci nigdy nie zabieram piwa, Lee! –odburknęła rudowłosa.
-Zawsze mi zabierasz jak jesteś zła. –mruknął chłopak- O co chodzi?
-Byłeś na obiedzie? –zapytał przyjaciela George, podnosząc się do pozycji siedzącej. Ciemnoskóry gryfon potaknął. –No, to my teraz czekamy na powrót „winowajców”. Ginny jest zła, bo to w końcu wybranek jej serca, a Fred tęskni za Granger’ówną. –bliźniak zgrabnie uniknął poduszki lecącej od jego sobowtóra. Niezrażony mówił dalej - A ja czekam na Rona, tego biedaka, żeby nie czuł się opuszczony, bo nikt na niego nie czeka.
-Ty miłosierny bracie –zakpił Lee, po czym przeciągnął się. –Dobra, koniec tych pogaduszek. Lecę na randkę z Filchem. Cześć chłopaki, pa Wiewiórko!
-Wiesz, że nie lubię, gdy ktokolwiek tak do mnie mówi. –odburknęła Ginny.
-A ja nie lubię, gdy zabierasz mi piwo! –chrząknął gryfon –Więc poproszę moje piwko i znikam. -Chłopak wziął od gryfonki napój, po czym wybiegł z Pokoju Wspólnego, po drodze mijając Hermionę, Harry’ego i Rona. –No nareszcie! Myślałem, że ta wredna Wiewióra wypije mi wszystko! –w tym momencie ciemnoskóry pomachał pustą do połowy butelką przed nosami zdezorientowanych gryfonów. Nie dając im słowa wyjaśnienia, zniknął w hogwarckich korytarzach. Gdy przyjaciele tylko weszli przez obraz Grubej Damy, burza rudych włosów uwiesiła się na Potterze:
-Harry!
-A mnie to tak nie wita- burknął Ron, patrząc na siostrę, która składała pocałunki na twarzy zaczerwienionego bruneta. –Chociaż w sumie, to byłaby już patologia.
-W stu procentach się z tobą zgadzam –odmruknęła Hermiona, wykrzywiając twarz w grymasie, gdy Ginny wreszcie natrafiła na usta chłopaka i oboje zaczęli wydawać odgłosy mlaszcząco -ssająco- jęczące. – Merlinie, oszczędźcie sobie! Gin, Harry był tylko u McGonagall a nie na jakiejś Syberii!
-Po prostu jesteś zazdrosna. – burknęła rudowłosa, wciąż tuląc się do chłopaka.
-Oj tak, wprost marzę, by ktoś mi wyssał twarz. –mruknęła ironicznie szatynka, a Ron wybuchnął śmiechem. Zaczerwieniona dwójka oderwała się od siebie i zgodnie powędrowali do szczerzących się bliźniaków, którzy siedzieli po turecku na dywanie. Para gryfonów usiadła naprzeciw nich na sofie, Ron usadowił się na fotelu, , a Hermiona zajęła sobie fotel, zaraz przy kominku.
-I co nasza Minerwa wam zrobiła?- zapytali bliźniacy chórkiem. Złota trójka wymieniła zdziwione spojrzenia.
-Właściwie to nic –chrząknął Ron, a reszta Weasley’ów wytrzeszczyła oczy. -Powiedziała tylko, żeby na to babsko uważać. I, co jest najlepsze, dostaliśmy dodatkowe punkty.
-Słucham, proszę, co?! –Fredowi opadła szczęka.
-Zamknij buzię, bo ci mucha wleci. –szatynka sięgnęła ręką do twarzy gryfona i przymknęła mu usta. -Łącznie zyskaliśmy 15 punktów za obronę własnego zdania, ale Harry i tak ma szlaban.
-Jaki mi tam szlaban! –okularnik machnął lekceważąco ręką. –McGonagall pokazała tej ropusze kto tu rządzi, więc nie zrobi mi niewiadomo czego. Ale, zmieniając temat –chłopak zaklasnął ręce –co robimy? Noc jeszcze młoda, więc zróbmy coś fajnego! Ma ktoś ochotę na piwo?
-Ja tam idę do biblioteki.-mruknęła Hermiona i zaczęła się kierować w kierunku wyjścia z PW, ignorując zawiedzione głosy przyjaciół. – Poza tym jutro mamy lekcje i nie mam zamiaru się na nie spóźnić przez zaspanie po nocnych imprezach. Jest dopiero poniedziałek, a wy już łapiecie za kremowe! To uzależnienie.
-Hermiś! Nie bądź taka! –zawyła żałośnie Ginny – Nie zostawiaj nie z nimi! No proszę! Poza tym nic ci nie zadali! –szatynka zatrzymała się w pół kroku i zagryzła wargi. Nawet nie myślała o lekcjach. Miała zamiar poszukać jakiekolwiek informacji o rodzicach. Przez cały dzień wodziła tęsknym wzrokiem za drzwiami biblioteki, gdy tylko je mijała. –Ploooose! -i cały plan poszedł się bujać na huśtawce. Nikt nie umie odmówić Ginny Weasley, szczególnie gdy sięga po swoją zabójczą broń. A mianowicie po mowę słodkiej, trzyletniej dziewczynki.
 -No dobra, zostaję! –gryfoni zaczęli wiwatować i klaskać. Granger wróciła na swoje miejsce– To co robimy?
-Skoczę po kremowe –rzucił wspaniałomyślnie George, i nie zwracając uwagi na kąśliwe uwagi Hermiony, pobiegł do swojego dormitorium, by po chwili wrócić z całą zgrzewką magicznego napoju. Odkręcił kilka piw i rzucił każdemu po jednym. –To co, butelka?


Hermiona przetarła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się wokół i uśmiech momentalnie wpełzł jej na twarz. Ron razem z Georgem leżeli razem na dywanie w pozycji dość dwuznacznej i gdyby nie to, że są braćmi, a jeden z nich ma dziewczynę, to ktoś mógłby ich o cos posądzić. Na kanapie z nogami w górze, na oparciu kanapy, smacznie spała Ginny, a Harry cichutko chrapał z głową opartą na jej brzuchu. Jako że wszyscy przyjaciele nie byli jeszcze przyzwyczajeni do szkolnego rygoru to kilka butelek piwa kremowego, zmęczenie po całym dniu i towarzyszące mu emocje, szybko zamknęły gryfońskie oczy. Granger przeciągnęła się i ułożyła się wygodnie z powrotem na fotelu i wciągnęła nosem przyjemny, i dziwnie znajomy zapach. Wtuliła się głębiej, zatapiając twarz w ciepłym materiale. Jednak po chwili z niemałym przerażeniem odkryła, że jej fotel oddycha. Podrywając się gwałtownie, zleciała z miejsca na dywan i wytrzeszczyła oczy. „Czemu do cholery ja spałam na Fredzie?!”. Bliźniak przeciągnął się i tylko podrapał się lekko ręką po policzku, najwyraźniej nie wyczuwając, że szatynka z niego zleciała. „Co tu się na gacie Merlina działo?” . Dziewczyna wstała z ziemi już kompletnie rozbudzona. Popatrzyła się jeszcze raz na Weasley’a, uśmiechając się czule. Podeszła do niego i ucałowała go lekko w czoło. Spojrzała na swój zegarek, na którym powoli dochodziła jedenasta. „Trzeba coś porobić, bo już chyba spać nie wrócę”. Po chwili zastanowienia ruszyła w kierunku wyjścia z Pokoju Wspólnego. I przy obrazie jeszcze się odwróciła i szepnęła zaklęcie, a po chwili jej przyjaciele leżeli okryci cieplutkimi kocykami. Uśmiechając się sama do siebie, wyszła z Wieży i ruszyła przez ciemne korytarze Hogwartu, oświetlając sobie drogę różdżką. Echem odbijał się stłumiony tupot jej stóp, a każdy głośniejszy oddech roznosił się po całym zamku. Mimowolnie przeszedł ją lekki dreszcz i zaczęła pocierać wolną ręką ramię, by je ogrzać. Po krótkim spacerze dotarła do upragnionego miejsca. Biblioteki. Szatynka chciała otworzyć wielkie, żelazne drzwi, ale klamka ani drgnęła. „Co jest? Pani Pince nigdy nie zamyka biblioteki.”Dziewczyna  spróbowała jeszcze raz. Bez skutku. Jednak po chwili ją olśniło. Skierowała różdżkę na zamek i wyszeptała cicho zaklęcie, ale nic się nie stało. Wypróbowała jeszcze kilka zaklęć, ale zamek cały czas pozostawał zamknięty.
-Granger próbuje się włamać do biblioteki! Co się z tym światem dzieje! –wykrzyknął głos przy jej uchu. Hermiona natychmiast odwróciła się przerażona z różdżką wyciągniętą przed siebie. –Dużo tym to nie podziałasz. -Popatrzyła się wielkimi ze strachu oczami na winowajcę jej małego „zawału serca”, jednak po chwili zagotowała się ze złości.
-Irytek! Nie strasz mnie tak! –warknęła oburzona. –I ciszej bądź!
-I ciszej, i ciszej !–duch zaczął przedrzeźniać gryfonkę. 
-No proszę cię!
-A co ja z tego będę miał? –zapytał chytrze poltergeist, a Granger tylko fuknęła wściekle.
-Irytek, idź stąd, bo już nigdy cię nie ostrzegę przed Krwawym Baronem. –ciszę przeciął łagodny, ciepły damski głos. Para oczu zwróciła się w kierunku blondynki, wyłaniającej się z ciemności korytarza. Luna Lovegood uśmiechnęła się, a szatynka wytrzeszczyła oczy, gdy duch odpowiedział jej machnięciem ręki. Owszem, po szkole chodziły plotki, że ta dwójka się „przyjaźni”, szczególnie po tym, jak krukonka kilka razy przestrzegła Irytka przed duchem Slytherinu, jedynej „osoby”, której Iryt się lękał. Zdobyła tym samym u niego szacunek i czasem udawało jej się zapanować nad rozwydrzonym duchem. –Ale zanim pójdziesz, powiedz, czemu biblioteka jest zamknięta?
-Pince zaczęła zamykać bibliotekę już w tamtym roku, kiedy raz troszkę jej pomieszałem w książkach. –mruknął zrezygnowany poltergeist.
-Przecież umiesz przenikać przez ściany. –zdziwiła się gryfonka, ale Irytek na zaprzeczenie jej słów, próbował wlecieć w mur, ale tylko odbił się od niego z głuchym hukiem.
-Drops porzucał na to pomieszczenie jakieś dziwaczne zaklęcia i przez to twoje marne zaklęcia również nie działają. –burknął rozeźlony duch i zaczął odchodzić z głową zadartą dumnie do góry.
-Widziałam Barona, jak zmierzał w tamtym kierunku, Irytku. Chyba leciał do Wielkiej Sali. –mruknęła jeszcze krukonka, a poltergeist jak na zawołanie zawrócił i ruszył w przeciwną stronę. Luna popatrzyła się zaciekawiona na przyjaciółkę.- Co ty tu robisz?
-Mogłabym zapytać się ciebie o to samo. –odpowiedziała szatynka.
-Szłam do kuchni. Czasem w nocy mam ochotę na cos dobrego. Przejdziesz się ze mną? –zapytała się blondynka, a Hermiona tylko wzruszyła ramionami i ramie w ramie ruszyły w kierunku kuchni. – Więc czego tam szukałaś?
-Wiesz… -Granger zawahała się. Nie chciała krukonki okłamywać, a sama czuła potrzebę porozmawiania z kimś. –Nie wiem jak ci to wytłumaczyć.
-Jak najprościej. –uśmiechnęła się Lovegood, a szatynka zacisnęła usta w wąską linię. Po chwili głęboko odetchnęła. Ciężko jej było teraz tak wszystko szybko „jakoś ująć”, ale prędzej czy później Luna dowiedziałaby się prawdy. Obawiała się jednak reakcji dziewczyny, ale postanowiła zaryzykować.
-Okazało się, że moi rodzice nie są moimi rodzicami, więc przyszłam do biblioteki poszukać o tych prawdziwych rodzicach jakichkolwiek informacji. No. –Hermiona powiedziała wszystko na jednym wydechu, obserwując reakcję przyjaciółki, która w skupieniu przypatrywała się swojej różdżce, ale po chwili przeniosła swe błękitne oczy na szatynkę. – I mam siostrę. –mruknęła jeszcze jakby zawstydzona. Dziewczyna poczuła jak powoli ogarnia ją wielka ulga, ale i także pewne zaskoczenie. Dziwnie było, tak w kilku zdaniach streścić, tak ważne informacje, które całkowicie zmieniły jej życie. Blondynka pokiwała lekko głową i ścisnęła dłoń brązowookiej, dodając jej tym samym otuchy.
-Czy przez to wtedy płakałaś na wakacjach?- zapytała spokojnie Luna.
-No tak.
-Wiesz co, mogę ci pomóc. –Hermona zatrzymała się gwałtownie, a krukonka poszła w jej ślady. Widząc jej zdziwiona minę, roześmiała się cicho. – Mój tata prowadził gazetkę szkolną, więc na pewno tam cos będzie. Poproszę, by przysłał m kilka egzemplarzy i razem czegoś poszukamy. A w sobotę możemy się umówić w bibliotece. Wiem, gdzie są stare roczniki, więc … -ale dziewczyna zatrzymała się w połowie zdania, gdy szatynka rzuciła się na nią, porywając ja w objęcia.
-Luna jesteś cudowna! Naprawdę mogłabyś to dla mnie zrobić? –zapytała z nadzieją Hermiona.
-No pewnie! Przecież ty zrobiłabyś to samo dla mnie! –odparła rozbawiona blondynka.
-Jesteś kochana. George jest wielkim szczęściarzem! –wykrzyknęła gryfonka, ale szybko została uciszona przez przyjaciółkę.
-Nie przesadzaj. –szepnęła Lovegood, przepraszając, zbudzone krzykiem szatynki, obrazy.
-Dobra, dobra. A jak u was, skoro już o tym mowa. Widziałaś jak ta nowa się przystawia do niego? –zapytała się dziewczyna. Postanowiła jak najszybciej ostrzec przyjaciółkę przed Veronicą Broadway, odpłacając się tym samym za gazety od jej taty.
-Widziałam. –Hermionę dosłownie wmurowało w ziemię, słysząc delikatny i spokojny ton głosu przyjaciółki, a niezrażona Luna dalej brnęła w hogwarckie ciemności z różdżką w ręce.
-I nic nie zamierzasz z tym zrobić? –szatynka oprzytomniała i zrównała krok z błękitnooką.
-A co mam robić? –zapytała łagodnie blondynka. – Wiesz George jest moim pierwszym chłopakiem i nie wiem jak on, ale ja to biorę na poważnie. Moi rodzice zawsze powtarzali, że w związku najważniejsze jest zaufanie. I ja mu ufam. –odparła dziewczyna, a szatynka czuła jak czerwone płaty wdzierają się jej na policzki. Zawstydziła się lekko swoim nachalnym postępowaniem i zganiła się w duchu za takie płytkie myślenie. Nie zręczną ciszę przerwał radosny szept Luny.  –O, już jesteśmy! –Lovegood podeszła do obrazu i połaskotała widniejącą na nim gruszkę. Sekundę później obraz odsunął się i obie weszły do oświetlonej kuchni, w której krzątały się skrzaty. –Na co masz ochotę?
-Zdaję się na ciebie.
-Dwa budynie poprosimy! –powiedziała dziarsko dziewczyna, a po chwili przed nimi pojawiły się dwa parujące półmiski.

 Hermiona wracała do Wieży Gryffindoru, przemykając się w ciemnościach, które opanowały Hogwart. Od dzisiejszej nocnej eskapady do kuchni z Luną postanowiła codziennie jeść budyń, który okazał się wprost pyszny. Teraz się nie dziwiła czemu blondynka zawsze pochłaniała tak wielkie jego ilości. I obie postanowiły również, że w sobotę spotkają się w bibliotece, by poszukać starych roczników i albumów. Lovegood powiedziała, że ona już kilka razy miała z nimi do czynienia, więc wie gdzie ich szukać, co na pewno ułatwiłoby im szybsze znalezienie informacji. A jutro już krukonka obiecała, że wyśle list do ojca w sprawie gazetek szkolnych. W końcu Ksenofilius Lovegood musiał od czegoś zaczynać, a mimo że „Żongler” jest często pełen bzdur i nieprawdziwych teorii, to Granger musiała przyznać, że artykuły są ciekawie napisane i dlatego wiązała z gazetkami duże nadzieje. Poza tym Luna wspominała, że pisały w niej prawdziwe dzisiejsze, dziennikarskie szychy, więc może nie będzie tak źle. W końcu dotarła do Pokoju Wspólnego i przemknęła do środka. Jej przyjaciele spali na swoich miejscach. Dziewczyna postanowiła ich nie budzić i skierowała się do dormitoriów, ale cichy szum sprawił, że zatrzymała się w pół kroku. Szatynka odwróciła głowę i spotkała brązowe, ciepłe oczy wpatrzone prosto w nią.
-Spij, Freddie, śpij.– szepnęła, uśmiechając się. Chłopak pokręcił przecząco głową i usiadł prosto w fotelu, zdejmując z siebie koc.
-Gdzie byłaś? Jak się obudziłem ciebie już nie było. –mruknął jakby zawiedziony, po czym ziewnął głęboko. Hermiona podeszła do niego i usiadła naprzeciw bliźniaka. Ten natychmiast poderwał się z miejsca. –Siadaj na fotelu, ja usiądę na dywanie.
-No co ty, wracaj na miejsce, mi tu wygodnie. –odparła szatynka, ale rudowłosy wzruszył tylko ramionami.
-Skoro tobie wygodnie, to mi też będzie. –szpenął wesoło i usiadł obok gryfonki, okrywając ją i siebie kocem. Granger mimowolnie zaczerwieniła się leciuteńko i czuła jak serce jej się kurczy. Fred kątem oka zauważył ledwo widoczne rumieńce dziewczyny i radosne błyski w jej oczach. Przyjął to za pozytywny znak i postanowił to zawstydzenie szatynki podle wykorzystać. Położył się na plecach, opierając głowę na kolanach Hermiony, która wytrzeszczyła oczy i zarumieniła się o wiele bardziej widoczniej. –Mogę tak sobie poleżeć?
-Ale nikomu o tym, Weasley, nie mów. –mruknęła, a rudowłosy roześmiał się tylko.
-Gdzież bym śmiał, pani prefekt. –odparł rozbawiony, a dziewczyna pokręciła tylko głową.
-Chyba za dużo kremowego, Freddie. Jesteś cos w zbyt dobrym nastroju.
-Przeszkadza ci to? –zapytał, śmiesznie przekręcając głowę, na co Granger uśmiechnęła się. – I na taką odpowiedź liczyłem, piękna pani.
-Podlizywanie się prefektowi? Masz chyba do mnie jakiś interes. –odpowiedziała zadziornie gryfonka, starając się ukryć zakłopotanie, jakie spowodował komplement Weasley’a. Rudowłosy pokręcił głową z politowaniem.
-Czy nie można już bezinteresownie powiedzieć pięknej dziewczynie miłego słowa? –zapytał się jakby w przestrzeń, a po chwili skierował swoje czekoladowe tęczówki na zarumienioną szatynkę, która pośpiesznie odwróciła wzrok. Freda to w pewien sposób usatysfakcjonowało. Przymknął oczy i zaczął wsłuchiwać się w przyjemna ciszę wokół nich. Hermiona uśmiechnęła się na ten widok. Sądząc, że gryfon już zasnął, zaczęła gładzić dłonią głowę chłopaka, wplatując palce w rude włosy. Przypatrywała się każdemu najdrobniejszemu szczegółowi jego twarzy, jakby go miała po raz ostatni widzieć. Zlustrowała każdy najmniejszy pieg na nosie, każde wgłębienie na spierzchniętych ustach. Zaczęła go delikatnie muskać po zaczerwienionych od piwa policzkach. Podobał jej się. Lubiła go, nawet bardzo. Tylko czemu tak bardzo bała się zrobić pierwszy krok? Westchnęła tylko.
-Oj, Weasley, Weasley… Czy to w ogóle możliwe?- chłopak słysząc szept szatynki, przewrócił się na bok, tak by skierować swoje oczy na jej twarz. Uśmiechnął się.
-Wszystko jest możliwe.



Dobra, ja wiem. Jest za słodko i tak sztucznie. Nie lubię tego rozdziału i Was przepraszam za to co czytacie, ale wena wyjechała sobie na Karaiby lub Bóg wie gdzie! Dlatego wielkie sorki gregorki, w następnym rozdziale się postaram:))
Tradycyjnie proszę o komentarze + przypominam o anonimowych gościach! Bo mimo że apel do Was nie podziałał, to kilka nowych osób mi skomentowało rozdział za co tym kochanym ludkom  bardzo dziękuję<33
Chyba już wszystko powiedziałam...
No to buziaczki moi drodzy<3 dzięki za cierpliwość!
~Kate

Aaaa, już wiem! Oszaleliście z wyświetleniami pod tamtym rozdziałem, mamy już 6400 wyś.!!
 

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozdział XIV

Wiecie, co?
Nigdy nie wiem jak szybko i miło zacząć tutaj ten początek posta, by nie zanudzić, ale zaciekawić.
I nadal nie wiem.
Więc jak najprędzej powiem kilka rzeczy. Nie wiem nawet czemu, ale ten rozdział bardzo miło mi się pisało i z czystym sumieniem przyznaję, że jestem z niego zadowolona:) o tak, cud się stał wreszcie Kate Potter coś się podoba!
+ostrzegam jednak, że rozdział nie należy do najdłuższych :(
Druga sprawa - pod ostatnim postem jakiś przemiły człowiek zauważył, że można komentować moje rozdziały "anonimowo". Potwierdzam, to nie plotki. Właśnie ty, mój czytelniku, możesz napisać kilka słów o moich wypocinach i przy okazji się nie ujawniać! Wystarczy przy tej tabeleczce "dodaj komentarz" kliknąć słowo "anonimowo" i bum - koniec filozofii! Czyż to nie cudne?
Dobra, koniec tego dobrego - rozdział marsz!



ROZDZIAŁ XIV

Hermiona machnęła ręką, próbując odgonić kosmyk włosów, który ją drażnił przez sen. Ze zdziwieniem zauważyła, że jednak coś blokuje jej dłoń. Z wielkim trudem otworzyła oczy i przebiegła wzrokiem po sobie, przy okazji wybuchając cichym chichotem. Bowiem leżała ona w poprzek Lavender Brown, która jej rękę używała jako przytulanki. A na poduszce, zaraz przy głowie blondynki leżała zwinięta w kłębek Parvati Patil. Jej czarne włosy rozwaliły się na szerokości całego łóżka i to właśnie jej pasemka wpadały gryfonce do nosa. Granger uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie wydarzenia ze wczoraj. Szatynka ziewnęła potężnie i wytężyła wzrok, starając się zobaczyć, która godzina. Powoli dochodziła siódma, więc za pół godziny zaczynało się śniadanie, a o dziewiątej trzeba będzie się kierować do lochów, na pierwszą w tym roku lekcję Eliksirów. Dziewczyna westchnęła głośno. Szturchnęła Lavender ręką:
-Lav, wstawaj, leniu. –blondynka tylko mruknęła niezrozumiałe słowa, więc gryfonka spróbowała obudzić druga przyjaciółkę –Parvati… Patil, przynajmniej ty mnie nie zostawiaj! –ale za odpowiedź uzyskała pokazanie środkowego palca przez bliźniaczkę. Gest ten całkowicie rozbudził Hermionę, która wytrzeszczyła gałki oczne na zaspaną dziewczynę. Usiadła zszokowana na łóżku, prawie strącając z niego śpiącą blondynkę. Kto jak kto, ale po spokojnej hindusce takiego odzewu się nie spodziewała.  –Parvati Patil, co do miało być?!
-Przepraszam, kochana, ale doskonale wiesz, że mi się snu nie przerywa!
-Szczególnie jak to jest sen o Jamesie Connery’m! –wykrzyknęła rozbawiona Brown, która się już obudziła i usiadła na łóżku, obok Hermiony. Teraz jedyną leżącą postacią na łóżku była bliźniaczka, która nałożyła na siebie kołdrę, by całkowicie pod nią zniknąć i ukryć czerwone rumieńce.
-James Connery? To ten przystojny puchon z szóstego roku? –zapytała zaciekawiona szatynka, a blondynka w odpowiedzi pokiwała gorliwie głową –Merlinie! Jakie rzeczy tu się dzieją!
-No i cudnie! –Lavender zaklaskała –Mamy już dwa tematy do pogaduszek! Nie patrz się tak, Granger, chyba nie bez powodu zarządziłaś wspólne spanie! Ale wiecie, co jest dziwne? Że ja zawsze się wysypiam, niezależnie od tego w jakiej pozycji lądujemy!
Trójka gryfonek zaśmiała się perliście i po chwili zaczęły się szykować na śniadanie. Równo o wpół do ósmej wyszły z dormitorium w wyśmienitych humorach i rozdzieliły się. Parvati i Lavender skierowały się do Wielkiej Sali, a Hermiona doszła do Harry’ego i Rona, którzy żywo dyskutowali na jakiś temat.
-Dzień dobry wam, najukochańsi przyjaciele moi! –chłopcy popatrzyli się zdziwieni na przyjaciółkę, a ta tylko wzruszyła ramionami. –Po prostu jestem w dobrym nastroju. I chyba nic go nie zepsuje do końca dnia! –wykrzyknęła dziarsko szatynka. Niestety bardzo się myliła.

Wszyscy usuwali się wściekłej dziewczynie z drogi, która pędziła przez korytarze Hogwartu, taranując torbą osoby, które na czas nie uciekły. Włosy, w ogromnym nieładzie, powiewały za nią, a policzki były zaczerwienione z biegu. Gryfonka dotarła do celu swojej podróży. Przesunęła wzrokiem Wielką Salę, szukając miejsca, by spożyć lunch. Poprawiła zsuwający się rękaw szaty i podreptała w kierunku bruneta, mrucząc cicho różne groźby śmierci. Z impetem usiadła na ławie, wbijając, porwany ze stołu, widelec w kurczaka gryfona. Chłopak odwrócił się i popatrzył się oburzony, ale nic nie powiedział, widząc humor Hermiony . Nim zdążył coś powiedzieć, naprzeciw nich usiedli bliźniacy Weasley, Harry i Ron. A obok mordercy jego kurczaka usadowiła się Ginny Weasley.
-Czy ktoś mi wyjaśni, co się dzieje?– za to niewinne pytanie Aaron Broadway został zgromiony wzrokiem trójki gryfonów z piątego roku. Pozostali tylko wzruszyli ramionami.
-Co za... - szatynka przywłaszczyła sobie jedzenie i sztućce kolegi –wredna…- kilka razy widelec zdążył się wbić w kurczaka – kłamliwa… - przyjaciele patrzyli z przerażeniem na poczynania Hermiony – bezmózga… - to co jeszcze przed chwilą przypominało kurczaka, po interwencji zabójczych sztućców Granger’ówny, stanowczo go nie przypominało – baba! – szatynka zaczęła szybko wbijać i wyciągać widelec z pozostałości jedzenia. Gryfoni patrzyli przerażeni na nią, nie wiedząc za bardzo jak zareagować. Dopiero po chwili Broadway oprzytomniał i próbował powstrzymać dziewczynę przez destrukcją jego talerza i pozostałości mięsa.
-Hermiona! Hermiona! Zostaw ten cholerny sztuciec! – brunet wyciągnął rękę, by złapać narzędzie zbrodni, ale nie za bardzo mu się udało – Granger! Mówię do ciebie! – chłopak objął ramionami dziewczynę, wyrywając jej widelec. Odrzucił go w kierunku bliźniaków, którzy szybko go schowali w obawie, gdyby szatynka szukała swojej broni. Ginny w tym samym momencie zabrała wszystkie sztućce, które były w jej zasięgu wzroku.
-Dobra, dobra! Uspokoiłam się! – brązowooka podniosła ręce w geście obrony – Zabieraj te łapska, Broadway!
-Uwierz mi, nie miałem żadnej ochoty cię obejmować czochrańcu! –brunet przestał tulić szatynkę, po czym dodał urażony –Zabiłaś mi kurczaka! –wszyscy wybuchli śmiechem. Na razie Aaron postanowił nie poruszać tematu złego humoru kolegów, skoro atmosfera chwilowo się rozluźniła. No prawie. Hermiona nadal siedziała naburmuszona, ale reszta zdawała się tego nie zauważać. No może oprócz jednego z bliźniaków, który patrzył się troskliwie na szatynkę, a Broadway’owi posyłał nie za miłe spojrzenia. Brunet uśmiechnął się triumfująco w duchu. Jeszcze nie umiał zbyt rozpoznawać, który to Fred, a który to George, ale Weasley’owi „A” (tak go postanowił nazywać) stanowczo podobała się jego nowa koleżanka.
-Jak ci minął pierwszy dzień w Hogwarcie? – zagadnął miło bliźniak „B”(ten zaszczytny przydomek zyskał sobie drugi z Weasley’ów).
-A wiesz, że fajnie? Naprawdę jest spoko, myślałem, że będzie gorzej. Klasa w porządku, z nauczycielami też nie jest źle, chociaż za dużo wspominają o tych OWTM-ach…
-To u nas jest tak z SUM-ami…- dopowiedział smętnie Harry. – Przepraszam, że tak pytam, ale gdzie ty w ogóle mieszkasz? Bo nie widziałem was wczoraj w Wieży.
-Wiesz, Dumbledore dał mi i siostrze oddzielne dormitorium. Mieszkamy zaraz przy Pokoju Wspólnym. Możemy, oczywiście, w nim przebywać, ale śpimy gdzie indziej. Takie życie, jestem uwięziony z tą idiotką w czterech ścianach. –odpowiedział zrezygnowany.
-Uwierz mi, ty tez nie grzeszysz inteligencją.– wysyczała ironicznie Hermiona. Zanim Aaron zdążył cokolwiek odpowiedzieć, szatynka go uprzedziła – Ile biednych dziewczyn wykorzystałeś dzisiaj?- Reszta przyjaciół zaczęła się uważniej przysłuchiwać tej ciekawej konwersacji.
-Słucham? Hermiś, przecież ja nikogo nie wykorzystuję –brunet uśmiechnął się słodko, pokazując swój dołeczek, po czym dodał nonszalancko– Kilka ślizgonek się poszarpało, a jedna krukonka puszczała do mnie oko tak mocno, że myślałem, że jej ta gałka wypadnie. Ale, ale, nie rób takiej miny, złotko! Zadośćuczyniłem i uratowałem trzy związki przed moją siostrunią. Nawet nie wiesz jaki jestem z siebie dumny – gryfon wypiął triumfalnie pierś. –A wiesz co jest najlepsze?
-No, zaskocz mnie.
-Kojarzycie Zabini’ego i Parkinosn? –Hermiona wyprostowała się machinalnie i wytrzeszczyła oczy na chłopaka. Jeśli cokolwiek miedzy nimi się stało, to szatynka nie ręczy za siebie i Veronica Broadway jeszcze dzisiaj będzie zbierać swoje kończyny z błoni.
-Niestety, za dobrze. Parkinson to wredna, głupia krowa! –wykrzyknęła głośno Ginny, a szatynka musiała się powstrzymać, by czegoś nie powiedzieć. „W końcu oni nie wiedzą.”-pomyślała.
-To chyba źle, że jej pomogłem? -mruknął zdezorientowany gryfon, patrząc na skwaszone miny kolegów, ale także na pół uśmieszek Hermiony.
-Oj tam, oj tam. Przecież nie wiedziałeś. A poza tym Pansy… -Granger szybko się zreflektowała- Parkinson ostatnio stała się znośna. No bez takich min! –szatynka popatrzyła się oburzona na przyjaciół, którzy mierzyli ją zdziwionym wzrokiem – Przecież nie trzyma się już z Malfoy’em, a na lekcjach siedziała cicho i nic nie mówiła. No, a nie? –Harry i Ron pokiwali wolno głowami, a dziewczyna uśmiechnęła się triumfująco .-To co tam zrobiłeś?
-Właśnie, właśnie! Widziałem jak Vercia przystawia się do tego, jak mu tam… Blaise’a! I ja szepnąłem to i owo jego dziewczynie, i widząc po jej minie, spodziewam się, że moja siostra może dostać kilkoma Upiorogackami. I zaraz pewnie wbiegnie tu z krzykiem…
-AARON! NIENAWIDZĘ CIĘ! -Wielką Salę przeciął donośny i zamrażający krew w żyłach damski wrzask. Niebieskooki kiwnął głową z miną znawcy:
-O właśnie takim krzykiem.-Uczniowie, nauczyciele również, zamilkli przestraszeni, patrząc na nowoprzybyłą. W drzwiach stała wściekła brunetka w opłakanym stanie. Włosy sterczące, szata w niektórych miejscach poszarpana. Ale mimo to  nadal wyglądała pięknie. Veronica Broadway miała ten niesamowity dar, że zawsze wyglądała olśniewająco. Dziewczyna zaczęła się zbliżać w kierunku ich grupki.-Oj, tak, było kilka Upiorogacków. –mruknął rozbawiony gryfon, starając się powstrzymać wybuch śmiechu. Hermiona w tym momencie poczuła jak zalewa ją fala dumy. Przy najbliższej okazji będzie musiała pogratulować siostrze. –Wiecie co? –Veronica była coraz bliżej gryfonów -Ja spadam! –brunet chwycił swoją torbę i wystrzelił ze swego miejsca. Zaczął biec w kierunku wyjścia, ale bliźniaczka zasłoniła mu drogę. – No ja to mam życie. Trafiłem z deszczu pod rynnę! Raz wściekła Granger atakuje wszystko wokół widelcem, a teraz ty mnie zabijesz! Ale wiedz, że umrę godnie! Będę walczył do końca! –brunet kilka razy uderzył się w pierś.
-Masz trzy sekundy na ucieczkę –wymruczała przez zaciśniętą szczękę gryfonka.
-No dobra, skorzystam! –wykrzyknął jej brat, omijając szybko brunetkę i wybiegając z Wielkiej Sali. W jego ślady pognała Veronica, nie odliczając nawet tych trzech sekund. Hermiona uśmiechnęła się współczująco. Po chwili ciszy, Wielka Sala znów zawrzała od natłoku rozmów, zapominając o biednym Aaronie, który teraz pewnie umiera w ogromnych katuszach. Nagle szatynka zauważyła, że po jej prawej stronie, gdzie przed chwilą siedział nowy uczeń, spod stołu wyłania się ruda czupryna. Po sekundzie cała postać usadowiła się obok niej.
-Fred, co ty u licha robisz?
-Próbuję z tobą normalnie porozmawiać. My próbujemy – poprawił się chłopak. – Cały czas się patrzysz na te drzwi jakby ten Broadway był jakimś Merlinem! Kontaktujesz z nami czy nie? –rudzielec był wyraźnie rozdrażniony. Co mu się dziwić, zazdrość go zżerała, gdy tylko w pobliżu szatynki pojawiał się brunet. Od wczoraj już go nie polubił, gdy tylko się dosiadł do dziewczyny. „On przecież nie ma prawa jej podrywać! Myśli sobie, ze mu wszystko wolno ma ładne ząbki! Żałosne.”- Bo za nim Pan- Ja- Chcę- Być- W- Centrum-Uwagi zaczął paplać o tym, jakie to ma ciężkie życie z jego siostrą, miałaś zły humor. Wszyscy mieliście.-znów się poprawił Fred, widząc wzrok Harry’ego i Rona- A my chcemy się dowiedzieć co się stało, bo z wściekłości zaczęłaś zabijać kurczaka Pana – Ja –Jestem –Idealny! Który nie omieszkał się przy okazji ciebie objąć!
- Co ty się tak uczepiłeś Aarona? -oburzyła się gryfonka.
-O, teraz to ‘Aaron’?! Może jeszcze zacznij go nazywać swoim mysiem -pysiem?!
-Słucham?! Fred, o co ci chodzi? On jest tylko kolegą! Kiedy ty się wczoraj łasiłeś do Veronici, ja sobie z nim pogadałam i okazał się ok!
-Ja się łasiłem do Veronici?! Ja?!
-Tak, ty się do niej łasiłeś! Jak jakiś głupi kot do jedzenia!
-O, przesadziłaś! Wiesz…
-STOP! –wykrzyknął głośno George, rzucając w dwójkę gryfonów serwetkami –Uspokójcie się! Zachowujecie się jak małżeństwo z wieloletnim stażem! Merlinie, my będziemy mieli przechlapane, gdybyście się zeszli! Codziennie takie kłótnie, masakra! –rudowłosy przejechał załamany ręką po włosach, a na policzki Freda i Hermiony wstąpiły różowe rumieńce –Przeproście się natychmiast, ja chcę się dowiedzieć, co się stało!
Gryfoni zmierzyli się niepewnym wzrokiem. Szatynka uśmiechnęła się potulnie:
-Przepraszam, Fred.  –chłopak w odpowiedzi wyszczerzył zęby.
-Ja też przepraszam, Hermiono. –dziewczyna spuściła zawstydzony wzrok na drżące ręce, którymi ściskała szatę. Weasley uśmiechnął się do reszty –To powiecie o co biega? Bo wasza, tak zwana Złota Trójka… oj Harry nie patrz tak mnie, ten przydomek zyskaliście już parę lat temu….  wpadła tutaj wściekła jak Filch, gdy pomalowaliśmy panią Norris na różowo! Mionka nie bez powodu chyba rzuca się na kurczaki innych! Więc…
-Co się stało? – zapytali równocześnie Ginny i bliźniacy.
-Umbridge się stała. –odpowiedziała zgodnie pozostała trójka. Nie takiej odpowiedzi spodziewała się reszta. Wszyscy wytrzeszczyli oczy, patrząc na nich jak na uciekinierów z Munga.
-Nie mogło być, aż tak źle! –powiedział raźnie George.
-Masz rację –uśmiechnął się Ron, po chwili spoważniał –Było o wiele gorzej! O, patrzcie o wilku mowa. –powiedział Weasley, wskazując głową na stół nauczycielski, z którego wstawała Dolores Umbridge. Profesorka podeszła do mównicy i cicho chrząknęła. Kilkadziesiąt par oczu zwróciło się na nią zdziwiona. Nigdy żaden nauczyciel nie przerwał lunch’u. Co innego Dumbledore, ale on w końcu był dyrektorem Hogwartu.
-Przepraszam, że wam kochani przerywam, ale w zaistniałych okolicznościach, muszę zwrócić na cos uwagę. –przesłodzony szczebiot przeciął ciszę i dało się usłyszeć powracające echo. Uczniowie, podobnie jak nauczyciele, czekali w skupieniu na rozwój wydarzeń. Jedynie profesor Trealwney nerwowo miętoliła w ręku obrus. –Na pierwszych dwóch godzinach miałam lekcję z klasą piątą.
-Nie wierzę –szepnęła Hermiona, zaciskając dłoń na ramieniu Freda, który pogładził ją po kolanie–Chyba nie będzie tu tego wyciągać.
-Ona jest do wszystkiego zdolna. –odszepnął Harry, poprawiając drżącą ręką okulary na nosie.
-Otóż, na tej lekcji, doszło do pewnego, malutkiego nieporozumienia. Na początku jedna z uczennic skrytykowała mój sposób nauczania, mówiąc, że to wam się nie przyda w przyszłości. Podobno potrzebujecie „praktyki” –kobieta zarechotała cicho, a szatynka czuła gorzki ból, gdy przygryzła sobie ze złości policzki. – Stwierdziła, że teraz w naszym świecie nie jest bezpiecznie, co jest absolutną bzdurą. Potem jej koledzy ją poparli i wyszedł z tego taki mały konflikt. –powtórny chichot poniósł się po Wielkiej Sali –Dlatego chciałabym zaprosić tutaj tą trójkę. –gryfonce opadła szczęka, podobnie jak jej dwóm przyjaciołom. Nie sądzili, że Umbridge posunie się do czegoś takiego. Fred popatrzył się na nią zatroskany, posyłając jej jeden z jego uśmiechów w stylu -„Będzie dobrze, nie martw się.” –No, zapraszam, zapraszam. Och, jak widzę teraz się wstydzą tego co powiedzieli. No cóż…
-Niczego się nie wstydzimy –Harry wstał z miejsca i ruszył w stronę nauczycielki. Hermiona po raz ostatni ścisnęła ramię gryfona i wstała, a równo z nią Ron. Doszli szybkim krokiem do okularnika. –I nadal jesteśmy przy naszym zdaniu. –trójka dotarła do podestu i stanęli na równi z różową ropuchą -Doskonale pani wie, że mamy rację. Próbuje pani nas przekonać, że jesteśmy bezpieczni, że Ministerstwo wszystko kontroluje. A to nieprawda. – Potter odwrócił się w kierunku uczniów, ignorując kobietę, której złość wychodziła uszami – Nie muszę wam przypominać zdarzeń sprzed roku, nie muszę nic mówić. Sami świetnie wiecie, co się dzieje. A to, że profesor Umbridge chciała nas –tu wskazał ręką na Hermionę i Rona- publicznie upokorzyć pokazuje tylko, że jest bezsilna. Chce was w ten sposób zastraszyć. Ale jej plan chyba nie za bardzo się powiódł. –mruknął jeszcze, po czym zapytał-Więc pani profesor, jaka jest kara dla mnie, tego który się ośmielił podważyć pani zdanie?
-Panie Potter – wysyczała groźnie nauczycielka –pozwala sobie pan na zbyt wiele. Zapraszam pana do swojego gabinetu. –kobieta ruszyła w kierunku wyjścia –Pannę Granger i pana Weasley’a również. 
-MOI uczniowie zostają. –Minerwa McGonagall, akcentując pierwsze słowo, wstała z miejsca i ruszyła w kierunku Złotej Trójki.
-Słucham? –zapytała się znów przesłodzenie Umbridge, gromiąc wzrokiem nauczycielkę Transmutacji.
-Chyba słyszysz wyraźnie. Ja jestem ich opiekunką i to ja w takich sprawach daję moim uczniom szlabany. O ile, Potterowi się takowy należy po tym wystąpieniu, to o tyle nie widzę powodu karania pozostałej dwójki. Nic nie zrobili.
-Jak to nic, Minerwo? Obrazili mnie na lekcji!
-Przed chwilą, Dolores, mówiłaś zupełnie co innego. Nie uważam, że jest potrzeba karania osoby wyrażającej swoje zdanie. Panna Granger jest osobą pewną siebie i powinniśmy ją pochwalić za odwagę. A pan Weasley i pan Potter są jej bliskimi przyjaciółmi, więc nie dziwię się, że ja poparli.
-Uczniowie nie mają prawa podważać nauczycielskiego zdania! –oburzyła się nauczycielka OPCM-u.
-Sugeruję, moja droga, byś zapoznała się najpierw z definicją słowa „podważać zdanie”, a także z regulaminem naszej szkoły, a dopiero potem wydawała osądy. –w głosie wychowawczyni Domu Lwa dało się usłyszeć nutkę triumfu. Nastąpiła głucha cisza. Bliźniacy Weasley wstali z miejsca i zaczęli klaskać, a sekundę potem przyłączył się do nich cały Gryffindor. Na twarzy nauczycielki przebiegł cień uśmiechu i poczuła jak zalewa ją fala miłości i dumy wobec bliźniaków i wszystkich gryfonów. Uciszyła ich ruchem ręki i brawa natychmiast umilkły. - Więc zapewniam cię, Dolores, pan Potter odbędzie należytą karę.
-Owszem będzie należyta, ponieważ ja ją wyznaczę i proszę cię, Minerwo, uszanuj moją decyzję. Nie chcę się z tobą kłócić o takie głupstwa, moja droga. Bo w końcu, to na mojej lekcji pan Potter dopuścił się niesubordynacji. –McGonagall zacisnęła usta w wąską linię i już chciała coś powiedzieć, ale nauczycielka OPCM-u przerwała jej. -A teraz powróćmy proszę do jedzenia. –Umbridge uśmiechnęła się "miło". –Wy też dzieci wracajcie. A po jutrzejszej lekcji, panie Potter, proszę się do mnie zgłosić.
-Przyjdźcie do mnie jak skończycie zajęcia.
Mruknęła jeszcze ich opiekunka i to mówiąc, zawróciła zostawiając przyjaciół lekko osłupiałych. Po chwili zdezorientowania wrócili na swoje miejsca, odprowadzani oburzonymi lub pełnymi podziwu spojrzeniami innych uczniów. Usiedli i w milczeniu zabrali się za jedzenie.



Okej, okej, ja wiem, że może krótko troszku, bo wszystko tak naprawdę skupiło się tylko w WS, ale mam nadzieję, że jakieś pozytywy wyciągniecie z tego:) bo się okaże, że to co ja lubię Wam się nie podoba, a to co mi się nie podoba, to Wy kochacie;) i jak tu wszystkim dogodzić? :')
Buziaki
~Kate