To chyba jakiś rekord, nie było mnie prawie dwa tygodnie!
Wybaczcie mi, moje robaczki!
Dobra, nie przedłużam, oto rozdział!
ROZDZIAŁ XV
Najmłodsza latorośl rodziny Weasley nigdy nie należała do osób cierpliwych. Jak to mówią mugole, Ginny Weasley była w gorącej wodzie kąpana. Nienawidziła przekładać czynności na później, wszystko wolała zrobić na szybko, tu i teraz. A czekanie na kogoś lub na cos ja po prostu dobijało. To właśnie sprawiło, że teraz rudowłosa nerwowo chodziła po Pokoju Wspólnym, wydreptując sobie stałą ścieżkę na dywanie. Nie mogła się doczekać kiedy jej przyjaciele wrócą od profesor McGonagall. Dochodził już wieczór, a nikt się nie pojawiał.
-Siostruś, uspokój się i usiądź z nami. Tym spacerowaniem nic nie wskórasz. –mruknął rozbawiony Fred, wskazując miejsce obok siebie na sofie. George leżał rozwalony na dywanie, uśmiechając się półgębkiem.
-Oj, weź mnie, braciszku, nie denerwuj. –mruknęła zirytowana rudowłosa, ale klapnęła na miejsce obok bliźniaka. Pociągnęła duży łyk piwa kremowego, które wyrwała z ręki przechodzącego obok Lee Jordana.
-E, młoda, to moje piwo! –krzyknął oburzony ciemnoskóry.
-Jak pójdziemy do Hogsmeade, to ci stawiam.
-Czyli jesteśmy umówieni na randkę, skarbie? –mruknął rozbawiony komentator Quidittch’a.
-Jordan! –krzyknęła równo cała trójka, a chłopak roześmiał się wesoło.
-Nie z moją siostrą, zboczeńcu! – Fred zgromił wzrokiem przyjaciela, doprowadzając go do następnego wybuchu śmiechu.
-No, teraz widać, że jesteście spokrewnieni! Nie licząc jeszcze tych rudych kołtunów. Powiecie mi co was tak zdenerwowało? A przynajmniej ciebie, Gin, bo bez powodu nie zabierasz mi piwa.
-Ja ci nigdy nie zabieram piwa, Lee! –odburknęła rudowłosa.
-Zawsze mi zabierasz jak jesteś zła. –mruknął chłopak- O co chodzi?
-Byłeś na obiedzie? –zapytał przyjaciela George, podnosząc się do pozycji siedzącej. Ciemnoskóry gryfon potaknął. –No, to my teraz czekamy na powrót „winowajców”. Ginny jest zła, bo to w końcu wybranek jej serca, a Fred tęskni za Granger’ówną. –bliźniak zgrabnie uniknął poduszki lecącej od jego sobowtóra. Niezrażony mówił dalej - A ja czekam na Rona, tego biedaka, żeby nie czuł się opuszczony, bo nikt na niego nie czeka.
-Ty miłosierny bracie –zakpił Lee, po czym przeciągnął się. –Dobra, koniec tych pogaduszek. Lecę na randkę z Filchem. Cześć chłopaki, pa Wiewiórko!
-Wiesz, że nie lubię, gdy ktokolwiek tak do mnie mówi. –odburknęła Ginny.
-A ja nie lubię, gdy zabierasz mi piwo! –chrząknął gryfon –Więc poproszę moje piwko i znikam. -Chłopak wziął od gryfonki napój, po czym wybiegł z Pokoju Wspólnego, po drodze mijając Hermionę, Harry’ego i Rona. –No nareszcie! Myślałem, że ta wredna Wiewióra wypije mi wszystko! –w tym momencie ciemnoskóry pomachał pustą do połowy butelką przed nosami zdezorientowanych gryfonów. Nie dając im słowa wyjaśnienia, zniknął w hogwarckich korytarzach. Gdy przyjaciele tylko weszli przez obraz Grubej Damy, burza rudych włosów uwiesiła się na Potterze:
-Harry!
-A mnie to tak nie wita- burknął Ron, patrząc na siostrę, która składała pocałunki na twarzy zaczerwienionego bruneta. –Chociaż w sumie, to byłaby już patologia.
-W stu procentach się z tobą zgadzam –odmruknęła Hermiona, wykrzywiając twarz w grymasie, gdy Ginny wreszcie natrafiła na usta chłopaka i oboje zaczęli wydawać odgłosy mlaszcząco -ssająco- jęczące. – Merlinie, oszczędźcie sobie! Gin, Harry był tylko u McGonagall a nie na jakiejś Syberii!
-Po prostu jesteś zazdrosna. – burknęła rudowłosa, wciąż tuląc się do chłopaka.
-Oj tak, wprost marzę, by ktoś mi wyssał twarz. –mruknęła ironicznie szatynka, a Ron wybuchnął śmiechem. Zaczerwieniona dwójka oderwała się od siebie i zgodnie powędrowali do szczerzących się bliźniaków, którzy siedzieli po turecku na dywanie. Para gryfonów usiadła naprzeciw nich na sofie, Ron usadowił się na fotelu, , a Hermiona zajęła sobie fotel, zaraz przy kominku.
-I co nasza Minerwa wam zrobiła?- zapytali bliźniacy chórkiem. Złota trójka wymieniła zdziwione spojrzenia.
-Właściwie to nic –chrząknął Ron, a reszta Weasley’ów wytrzeszczyła oczy. -Powiedziała tylko, żeby na to babsko uważać. I, co jest najlepsze, dostaliśmy dodatkowe punkty.
-Słucham, proszę, co?! –Fredowi opadła szczęka.
-Zamknij buzię, bo ci mucha wleci. –szatynka sięgnęła ręką do twarzy gryfona i przymknęła mu usta. -Łącznie zyskaliśmy 15 punktów za obronę własnego zdania, ale Harry i tak ma szlaban.
-Jaki mi tam szlaban! –okularnik machnął lekceważąco ręką. –McGonagall pokazała tej ropusze kto tu rządzi, więc nie zrobi mi niewiadomo czego. Ale, zmieniając temat –chłopak zaklasnął ręce –co robimy? Noc jeszcze młoda, więc zróbmy coś fajnego! Ma ktoś ochotę na piwo?
-Ja tam idę do biblioteki.-mruknęła Hermiona i zaczęła się kierować w kierunku wyjścia z PW, ignorując zawiedzione głosy przyjaciół. – Poza tym jutro mamy lekcje i nie mam zamiaru się na nie spóźnić przez zaspanie po nocnych imprezach. Jest dopiero poniedziałek, a wy już łapiecie za kremowe! To uzależnienie.
-Hermiś! Nie bądź taka! –zawyła żałośnie Ginny – Nie zostawiaj nie z nimi! No proszę! Poza tym nic ci nie zadali! –szatynka zatrzymała się w pół kroku i zagryzła wargi. Nawet nie myślała o lekcjach. Miała zamiar poszukać jakiekolwiek informacji o rodzicach. Przez cały dzień wodziła tęsknym wzrokiem za drzwiami biblioteki, gdy tylko je mijała. –Ploooose! -i cały plan poszedł się bujać na huśtawce. Nikt nie umie odmówić Ginny Weasley, szczególnie gdy sięga po swoją zabójczą broń. A mianowicie po mowę słodkiej, trzyletniej dziewczynki.
-No dobra, zostaję! –gryfoni zaczęli wiwatować i klaskać. Granger wróciła na swoje miejsce– To co robimy?
-Skoczę po kremowe –rzucił wspaniałomyślnie George, i nie zwracając uwagi na kąśliwe uwagi Hermiony, pobiegł do swojego dormitorium, by po chwili wrócić z całą zgrzewką magicznego napoju. Odkręcił kilka piw i rzucił każdemu po jednym. –To co, butelka?
Hermiona przetarła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się wokół i uśmiech momentalnie wpełzł jej na twarz. Ron razem z Georgem leżeli razem na dywanie w pozycji dość dwuznacznej i gdyby nie to, że są braćmi, a jeden z nich ma dziewczynę, to ktoś mógłby ich o cos posądzić. Na kanapie z nogami w górze, na oparciu kanapy, smacznie spała Ginny, a Harry cichutko chrapał z głową opartą na jej brzuchu. Jako że wszyscy przyjaciele nie byli jeszcze przyzwyczajeni do szkolnego rygoru to kilka butelek piwa kremowego, zmęczenie po całym dniu i towarzyszące mu emocje, szybko zamknęły gryfońskie oczy. Granger przeciągnęła się i ułożyła się wygodnie z powrotem na fotelu i wciągnęła nosem przyjemny, i dziwnie znajomy zapach. Wtuliła się głębiej, zatapiając twarz w ciepłym materiale. Jednak po chwili z niemałym przerażeniem odkryła, że jej fotel oddycha. Podrywając się gwałtownie, zleciała z miejsca na dywan i wytrzeszczyła oczy. „Czemu do cholery ja spałam na Fredzie?!”. Bliźniak przeciągnął się i tylko podrapał się lekko ręką po policzku, najwyraźniej nie wyczuwając, że szatynka z niego zleciała. „Co tu się na gacie Merlina działo?” . Dziewczyna wstała z ziemi już kompletnie rozbudzona. Popatrzyła się jeszcze raz na Weasley’a, uśmiechając się czule. Podeszła do niego i ucałowała go lekko w czoło. Spojrzała na swój zegarek, na którym powoli dochodziła jedenasta. „Trzeba coś porobić, bo już chyba spać nie wrócę”. Po chwili zastanowienia ruszyła w kierunku wyjścia z Pokoju Wspólnego. I przy obrazie jeszcze się odwróciła i szepnęła zaklęcie, a po chwili jej przyjaciele leżeli okryci cieplutkimi kocykami. Uśmiechając się sama do siebie, wyszła z Wieży i ruszyła przez ciemne korytarze Hogwartu, oświetlając sobie drogę różdżką. Echem odbijał się stłumiony tupot jej stóp, a każdy głośniejszy oddech roznosił się po całym zamku. Mimowolnie przeszedł ją lekki dreszcz i zaczęła pocierać wolną ręką ramię, by je ogrzać. Po krótkim spacerze dotarła do upragnionego miejsca. Biblioteki. Szatynka chciała otworzyć wielkie, żelazne drzwi, ale klamka ani drgnęła. „Co jest? Pani Pince nigdy nie zamyka biblioteki.”Dziewczyna spróbowała jeszcze raz. Bez skutku. Jednak po chwili ją olśniło. Skierowała różdżkę na zamek i wyszeptała cicho zaklęcie, ale nic się nie stało. Wypróbowała jeszcze kilka zaklęć, ale zamek cały czas pozostawał zamknięty.
-Granger próbuje się włamać do biblioteki! Co się z tym światem dzieje! –wykrzyknął głos przy jej uchu. Hermiona natychmiast odwróciła się przerażona z różdżką wyciągniętą przed siebie. –Dużo tym to nie podziałasz. -Popatrzyła się wielkimi ze strachu oczami na winowajcę jej małego „zawału serca”, jednak po chwili zagotowała się ze złości.
-Irytek! Nie strasz mnie tak! –warknęła oburzona. –I ciszej bądź!
-I ciszej, i ciszej !–duch zaczął przedrzeźniać gryfonkę.
-No proszę cię!
-A co ja z tego będę miał? –zapytał chytrze poltergeist, a Granger tylko fuknęła wściekle.
-Irytek, idź stąd, bo już nigdy cię nie ostrzegę przed Krwawym Baronem. –ciszę przeciął łagodny, ciepły damski głos. Para oczu zwróciła się w kierunku blondynki, wyłaniającej się z ciemności korytarza. Luna Lovegood uśmiechnęła się, a szatynka wytrzeszczyła oczy, gdy duch odpowiedział jej machnięciem ręki. Owszem, po szkole chodziły plotki, że ta dwójka się „przyjaźni”, szczególnie po tym, jak krukonka kilka razy przestrzegła Irytka przed duchem Slytherinu, jedynej „osoby”, której Iryt się lękał. Zdobyła tym samym u niego szacunek i czasem udawało jej się zapanować nad rozwydrzonym duchem. –Ale zanim pójdziesz, powiedz, czemu biblioteka jest zamknięta?
-Pince zaczęła zamykać bibliotekę już w tamtym roku, kiedy raz troszkę jej pomieszałem w książkach. –mruknął zrezygnowany poltergeist.
-Przecież umiesz przenikać przez ściany. –zdziwiła się gryfonka, ale Irytek na zaprzeczenie jej słów, próbował wlecieć w mur, ale tylko odbił się od niego z głuchym hukiem.
-Drops porzucał na to pomieszczenie jakieś dziwaczne zaklęcia i przez to twoje marne zaklęcia również nie działają. –burknął rozeźlony duch i zaczął odchodzić z głową zadartą dumnie do góry.
-Widziałam Barona, jak zmierzał w tamtym kierunku, Irytku. Chyba leciał do Wielkiej Sali. –mruknęła jeszcze krukonka, a poltergeist jak na zawołanie zawrócił i ruszył w przeciwną stronę. Luna popatrzyła się zaciekawiona na przyjaciółkę.- Co ty tu robisz?
-Mogłabym zapytać się ciebie o to samo. –odpowiedziała szatynka.
-Szłam do kuchni. Czasem w nocy mam ochotę na cos dobrego. Przejdziesz się ze mną? –zapytała się blondynka, a Hermiona tylko wzruszyła ramionami i ramie w ramie ruszyły w kierunku kuchni. – Więc czego tam szukałaś?
-Wiesz… -Granger zawahała się. Nie chciała krukonki okłamywać, a sama czuła potrzebę porozmawiania z kimś. –Nie wiem jak ci to wytłumaczyć.
-Jak najprościej. –uśmiechnęła się Lovegood, a szatynka zacisnęła usta w wąską linię. Po chwili głęboko odetchnęła. Ciężko jej było teraz tak wszystko szybko „jakoś ująć”, ale prędzej czy później Luna dowiedziałaby się prawdy. Obawiała się jednak reakcji dziewczyny, ale postanowiła zaryzykować.
-Okazało się, że moi rodzice nie są moimi rodzicami, więc przyszłam do biblioteki poszukać o tych prawdziwych rodzicach jakichkolwiek informacji. No. –Hermiona powiedziała wszystko na jednym wydechu, obserwując reakcję przyjaciółki, która w skupieniu przypatrywała się swojej różdżce, ale po chwili przeniosła swe błękitne oczy na szatynkę. – I mam siostrę. –mruknęła jeszcze jakby zawstydzona. Dziewczyna poczuła jak powoli ogarnia ją wielka ulga, ale i także pewne zaskoczenie. Dziwnie było, tak w kilku zdaniach streścić, tak ważne informacje, które całkowicie zmieniły jej życie. Blondynka pokiwała lekko głową i ścisnęła dłoń brązowookiej, dodając jej tym samym otuchy.
-Czy przez to wtedy płakałaś na wakacjach?- zapytała spokojnie Luna.
-No tak.
-Wiesz co, mogę ci pomóc. –Hermona zatrzymała się gwałtownie, a krukonka poszła w jej ślady. Widząc jej zdziwiona minę, roześmiała się cicho. – Mój tata prowadził gazetkę szkolną, więc na pewno tam cos będzie. Poproszę, by przysłał m kilka egzemplarzy i razem czegoś poszukamy. A w sobotę możemy się umówić w bibliotece. Wiem, gdzie są stare roczniki, więc … -ale dziewczyna zatrzymała się w połowie zdania, gdy szatynka rzuciła się na nią, porywając ja w objęcia.
-Luna jesteś cudowna! Naprawdę mogłabyś to dla mnie zrobić? –zapytała z nadzieją Hermiona.
-No pewnie! Przecież ty zrobiłabyś to samo dla mnie! –odparła rozbawiona blondynka.
-Jesteś kochana. George jest wielkim szczęściarzem! –wykrzyknęła gryfonka, ale szybko została uciszona przez przyjaciółkę.
-Nie przesadzaj. –szepnęła Lovegood, przepraszając, zbudzone krzykiem szatynki, obrazy.
-Dobra, dobra. A jak u was, skoro już o tym mowa. Widziałaś jak ta nowa się przystawia do niego? –zapytała się dziewczyna. Postanowiła jak najszybciej ostrzec przyjaciółkę przed Veronicą Broadway, odpłacając się tym samym za gazety od jej taty.
-Widziałam. –Hermionę dosłownie wmurowało w ziemię, słysząc delikatny i spokojny ton głosu przyjaciółki, a niezrażona Luna dalej brnęła w hogwarckie ciemności z różdżką w ręce.
-I nic nie zamierzasz z tym zrobić? –szatynka oprzytomniała i zrównała krok z błękitnooką.
-A co mam robić? –zapytała łagodnie blondynka. – Wiesz George jest moim pierwszym chłopakiem i nie wiem jak on, ale ja to biorę na poważnie. Moi rodzice zawsze powtarzali, że w związku najważniejsze jest zaufanie. I ja mu ufam. –odparła dziewczyna, a szatynka czuła jak czerwone płaty wdzierają się jej na policzki. Zawstydziła się lekko swoim nachalnym postępowaniem i zganiła się w duchu za takie płytkie myślenie. Nie zręczną ciszę przerwał radosny szept Luny. –O, już jesteśmy! –Lovegood podeszła do obrazu i połaskotała widniejącą na nim gruszkę. Sekundę później obraz odsunął się i obie weszły do oświetlonej kuchni, w której krzątały się skrzaty. –Na co masz ochotę?
-Zdaję się na ciebie.
-Dwa budynie poprosimy! –powiedziała dziarsko dziewczyna, a po chwili przed nimi pojawiły się dwa parujące półmiski.
-Spij, Freddie, śpij.– szepnęła, uśmiechając się. Chłopak pokręcił przecząco głową i usiadł prosto w fotelu, zdejmując z siebie koc.
-Gdzie byłaś? Jak się obudziłem ciebie już nie było. –mruknął jakby zawiedziony, po czym ziewnął głęboko. Hermiona podeszła do niego i usiadła naprzeciw bliźniaka. Ten natychmiast poderwał się z miejsca. –Siadaj na fotelu, ja usiądę na dywanie.
-No co ty, wracaj na miejsce, mi tu wygodnie. –odparła szatynka, ale rudowłosy wzruszył tylko ramionami.
-Skoro tobie wygodnie, to mi też będzie. –szpenął wesoło i usiadł obok gryfonki, okrywając ją i siebie kocem. Granger mimowolnie zaczerwieniła się leciuteńko i czuła jak serce jej się kurczy. Fred kątem oka zauważył ledwo widoczne rumieńce dziewczyny i radosne błyski w jej oczach. Przyjął to za pozytywny znak i postanowił to zawstydzenie szatynki podle wykorzystać. Położył się na plecach, opierając głowę na kolanach Hermiony, która wytrzeszczyła oczy i zarumieniła się o wiele bardziej widoczniej. –Mogę tak sobie poleżeć?
-Ale nikomu o tym, Weasley, nie mów. –mruknęła, a rudowłosy roześmiał się tylko.
-Gdzież bym śmiał, pani prefekt. –odparł rozbawiony, a dziewczyna pokręciła tylko głową.
-Chyba za dużo kremowego, Freddie. Jesteś cos w zbyt dobrym nastroju.
-Przeszkadza ci to? –zapytał, śmiesznie przekręcając głowę, na co Granger uśmiechnęła się. – I na taką odpowiedź liczyłem, piękna pani.
-Podlizywanie się prefektowi? Masz chyba do mnie jakiś interes. –odpowiedziała zadziornie gryfonka, starając się ukryć zakłopotanie, jakie spowodował komplement Weasley’a. Rudowłosy pokręcił głową z politowaniem.
-Czy nie można już bezinteresownie powiedzieć pięknej dziewczynie miłego słowa? –zapytał się jakby w przestrzeń, a po chwili skierował swoje czekoladowe tęczówki na zarumienioną szatynkę, która pośpiesznie odwróciła wzrok. Freda to w pewien sposób usatysfakcjonowało. Przymknął oczy i zaczął wsłuchiwać się w przyjemna ciszę wokół nich. Hermiona uśmiechnęła się na ten widok. Sądząc, że gryfon już zasnął, zaczęła gładzić dłonią głowę chłopaka, wplatując palce w rude włosy. Przypatrywała się każdemu najdrobniejszemu szczegółowi jego twarzy, jakby go miała po raz ostatni widzieć. Zlustrowała każdy najmniejszy pieg na nosie, każde wgłębienie na spierzchniętych ustach. Zaczęła go delikatnie muskać po zaczerwienionych od piwa policzkach. Podobał jej się. Lubiła go, nawet bardzo. Tylko czemu tak bardzo bała się zrobić pierwszy krok? Westchnęła tylko.
-Oj, Weasley, Weasley… Czy to w ogóle możliwe?- chłopak słysząc szept szatynki, przewrócił się na bok, tak by skierować swoje oczy na jej twarz. Uśmiechnął się.
-Wszystko jest możliwe.
Dobra, ja wiem. Jest za słodko i tak sztucznie. Nie lubię tego rozdziału i Was przepraszam za to co czytacie, ale wena wyjechała sobie na Karaiby lub Bóg wie gdzie! Dlatego wielkie sorki gregorki, w następnym rozdziale się postaram:))
Tradycyjnie proszę o komentarze + przypominam o anonimowych gościach! Bo mimo że apel do Was nie podziałał, to kilka nowych osób mi skomentowało rozdział za co tym kochanym ludkom bardzo dziękuję<33
Chyba już wszystko powiedziałam...
No to buziaczki moi drodzy<3 dzięki za cierpliwość!
~Kate
Aaaa, już wiem! Oszaleliście z wyświetleniami pod tamtym rozdziałem, mamy już 6400 wyś.!!