sobota, 25 czerwca 2016

Rozdział XIX

Dzień dobry.
Informacje tu kochani! Nie zaczynajcie już czytać!

Nie wiem, kiedy będzie opublikowany następny rozdział, ponieważ jutro wyjeżdżam na obóz na dwa tygodnie, a potem mamy rodzinny wyjazd i dlatego moja nieobecność może być spora.

Rozdział ten pisało mi się milusio i to zawdzięczam Wam, moi drodzy! ja się zastanawiam, jak głupia byłam, że w Was zwątpiłam! Kocham Was całym serduszkiem i dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem i w ogóle za to, że ze mną jesteście!<33
Ale Wam słodzę:'))

Co do rozdziału, nie jest on typowym fremione, jest to takie przejście. to jest najsmutniejsze, że mam pomysły na jakieś przełomowe rozdziały, a na takie normalne nie mam:'))) ale się staram!

Co do komentarzy, to niestety nie zdążę na nie poodpowiadać, więc postaram się jak wrócę z tych wszystkich wyjazdów.

I JESZCZE JEDNO! Jeśli chciałby się ktoś ze mną jakoś skontaktować (tak, Alice, mowa tu o Tobie, bo nie wiem, czy zauważyłaś, że Ci odpowiedziałam:')) ) to można pisać na mój email --->  katepotter57@gmail.com
I nie myślcie, że chcę z siebie zrobić jakąś gwiazdeczkę:')) po prostu tak daję dla zainteresowanych:)) i pomyślałam, że będzie fajnie, gdyby ktoś napisał:))

DOBRA NIE PRZEDŁUŻAM, ROZDZIAŁ!
I WESOŁYCH WAKACJI!


ROZDZIAŁ XIX

Lavender Brown należała do osób, które ciężko obudzić, szczególnie rano w niedzielę. Dla niej weekendowe poranki były możliwością odespania całego, męczącego tygodnia. Jej współlokatorki uciekały nawet do bardzo drastycznych metod, by wybudzić blondynkę z kamiennego snu. Jednak dzisiaj, to ona pierwsza się obudziła, gdy jeszcze jej dwie koleżanki smacznie sobie spały.
-Co, zaraz, kto mnie budzi? –zaczęła mruczeć sama do siebie zaspana dziewczyna. Nagle poczuła lekkie pacnięcie w okolicach czoła, które wcześniej przerwało jej przyjemny sen. –Co, co, to ma być? Pokaż się, żartownisiu jeden. –mamrotała wściekle gryfonka, przejeżdżając na wpół otwartymi oczami przez ich dormitorium. Jednak zamglonym wzrokiem trudno było jej cokolwiek dostrzec. Prychnęła coś pod nosem i z powrotem wtuliła się w mięciutką poduszkę. Po chwili znowu została pacnięta. Cokolwiek to było, powtórzyło owe pacnięcia jeszcze kilka razy. Zdenerwowana do ostateczności Brown wstała gwałtownie, gotowa rozszarpać jej „budzicela”, ale zaniemówiła tylko ze zdziwienia i zachwytu. Po ich dormitorium latało mnóstwo małych, czerwonych serduszek ze złotymi skrzydełkami jak u znicza. Właśnie jeden z nich upatrzył sobie czoło gryfonki i ponownie w nie stuknął. –Ej, ej, mały, uspokój się. –szepnęła blondynka i złapała lekko serduszko w dwa palce, starając się go nie spłoszyć ani nie zrobić mu krzywdy. Teraz puchate serduszko fruwało nad rozwartą  dłonią. –Zachowujesz się podobnie do znicza, zrobili cie na jego podobieństwo… -pomyślała głośno dziewczyna. –Ale kto  cię, maluchu, zrobił? –zapytała Lavender i pogłaskała serduszko palcem. Nagle serce wybuchło i obsypało dłoń zdziwionej gryfonki złotym proszkiem, z którego po chwili uformowała się złociutka literka „P”. –Co tu się właśnie stało? –Brown omiotła wzrokiem pokój, po którym latała reszta serduszek. Wstała z łóżka i wskoczyła zgrabnie na łóżko Hermiony. Zgrabnie, czyli z wdzięcznością stukilogramowego nosorożca. Szatynka obudziła się gwałtownie i popatrzyła się przerażona i zarazem wściekła na współlokatorkę.
-Lavender! Co ty u licha… Czy ja nadal śnię czy zostałyśmy opanowane przez czerwone serduszka? –zapytała się zdziwiona dziewczyna, przyglądając się dormitorium.
-Zgadłaś, amigo. –odparła wesoło blondynka.
-Skąd ty znasz hiszpański? –zdziwiła się Granger, na co koleżanka tylko przewróciła oczami.
-Bardziej cię interesuje mój hiszpański niż stado czerwonych, latających serc, które opanowały nasz pokój, a do tego zmieniają się po dotknięciu w literki? –zakpiła Lavender, zanim oberwała poduszką w głowę. –Uważaj, zrzucisz mi ją!
-Jakie literki? O co ci chodzi?
-Patrz. –dziewczyna pomachała szatynce przed oczami złotym „P”, opowiadając jak doszło do tej przemiany i jak została brutalnie obudzona przez poprzednie wcielenie literki.
-Czyli, ktoś chce nam przesłać wiadomo… auć! –mruknęła Hermiona, łapiąc w rękę serduszko, które upatrzyło sobie za cel jej nos. Po chwili na jej ręce leżała złota literka „A”.  –Ktoś chce którejś z nas przesłać wiadomość. Chodź, obudzimy Parvati, żeby nam pomogła. Może to ten jej James Connery czy jak mu tam…
-Zapomnij o nim. –mruknęła blondynka, gdy zaczęły powoli przechodzić w kierunku łóżka śpiącej współlokatorki, balansując miedzy śmigającymi intruzami. –Okazał się wielkim dupkiem. Poza tym Pav stała się obiektem westchnień cholernie przystojnego gryfona, który również się jej podoba. Tylko te zagubione żuczki nie dają sobie rady. A po nim, bym się nie spodziewała takiej ”niepewności”…
-Kto to jest? –zapytała zaciekawiona Granger’ówna.
-Może sama ci powie. PATIL, MAŁPO, WSTAWAJ!  -krzyknęła wesoło Lavender, wskakując na łóżko przyjaciółki. Obie spadły z wielkim hukiem na ziemię. Blondynka szybko wstała, szczerząc się od ucha do ucha, a zza łóżka powoli wyłoniła się hinduska. O ile to Brown ciężko było zbudzić, to Parvati najtrudniej było „dobudzić”. Potrafiła przez cały ranek krążyć pomiędzy światem rzeczywistym a snem.
-Coś się stało? O, Hermiona, znowu zapomniałaś zamknąć okno na noc? Patrz, co nam naleciało! –mruknęła oskarżycielsko bliźniaczka, obserwując na wpół otwartymi oczami dormitorium. – Co to za jakieś dziwaczne muszki? -Jej dwie przyjaciółki wybuchły śmiechem i pomagając jej wstać, opowiedziały całą historię  latających serc. –Oooo, zawsze lubiłam składać literki. Dobra, połóżcie te dwie na ziemi i łapiemy resztę. A potem je jakoś złożymy. –zakomenderowała Patil, ziewając co drugie słowo. Gryfonki szybko (brunetka z małym opóźnieniem) zabrały się do łapania sercowych zniczów i układania ich na ziemi. Po pół godzinie wszystkie literki były rozłożone na ziemi. Złoto delikatnie odbijało się na tle brązowej podłogi w pokoju dziewcząt.
-I teraz najgorsze… -zamarudziła Hermiona, biorąc do ręki duże „M”. –Patrzcie, ta litera jest większa niż inne, więc musi to być początek zdania. –powiedziała dziewczyna i położyła jak najdalej po swojej lewej stronie ową literę.
-To czemu w takim razie „H” też jest całkiem spore? –zapytała sennie Parvati, drapiąc się literką po czole.
-Możliwe, że znamy już adresata. –mruknęła lekko posępnie blondynka, mając w sercu wielką nadzieję, że do niej były skierowane serduszka. Ale po chwili rozpogodziła się. –No, Granger, masz tajemniczego wielbiciela. –Hermiona zaczerwieniła się potwornie, czując ciekawski wzrok dziewczyn na swojej twarzy, którą skryła miedzy włosami.
-Nie wiem o co chodzi i nie wiem tym bardziej, komu by zależało, by robić mi taki głupi prezent. –warknęła szatynka, próbując zatuszować pewne podniecenie zdenerwowaniem. Domyślała się, kto mógł wpaść na taki pomysł, ale bała się nawet w myślach wypowiedzieć jego imię. Podobał jej się, nawet bardzo, ale to, co się stało wczoraj wieczorem ją przerosło.. .Zagubiła się we własnych uczuciach, a tym bardziej w swoich myślach. –Idiotyczne.
-Ja tam uważam, że to urocze. –powiedziała Parvati, zanim ziewnęła szeroko, ustanawiając tym samym pewnie rekord świata w otwarciu buzi. –W takim razie…. –mruknęła hinduska i szybko wyłapała kilka literek. Ułożyła je pod „M”, ukazując złocisty napis „Hermiono”.
-O, super. Musimy jeszcze odszyfrować pozostałą część listu! –powiedziała wesoło Lavnender, żonglując literkami „U” i „S”. –Stop! –dziewczyna złapała obie literki i szybko je ustawiła obok początkowego „M”. –Mus… Mus… Musimy! Albo musisz! Jakie mamy propozycje? –zapytała Brown, na co szatynka szybko podsunęła jej kilka przemienionych serc. –Wychodzi na to, że możemy jedynie ułożyć ‘musimy”, bo drugiego „S” nie ma… -zamruczała do siebie blondynka, ustawiając słowo „Musimy”.  –Ojej.
-Ojej. –dopowiedziała Parvati, mierząc się przerażonym wzrokiem z przyjaciółką. Hermiona zmarszczyła czoło i popatrzyła się na dziewczyny pytająco.
-Co ojej?
-Kochanie, a jakie zdanie zaczyna się zazwyczaj od „musimy”? –zapytała Lavneder, kiwając z politowaniem głową. Zagarnęła kilka liter i szybko obok słowa „Musimy” ułożyła wyraz „porozmawiać”. Musimy porozmawiać. Musimy porozmawiać. –I jeszcze jedno. –szepnęła dziewczyna, przysuwając do słów imię szatynki. Musimy porozmawiać Hermiono. Musimy porozmawiać Hermiono. Szatynka czuła jak jej serce gwałtownie przyspiesza, a po plecach spływa kropelka zimnego potu. . –Ktoś coś tu przeskrobał. –zażartowała blondynka, szczerząc się wesoło, dumna, że udało jej się rozszyfrować wiadomość tajemniczego wielbiciela.
-Ale zupełnie niewychowany ten twój amator. Powinien dać przecinek. –prychnęła Parvati.
-Po pierwsze adorator, Patil, nie żaden amator. Budź się, dziewczyno! Nie śnij  już o tych chłopakach! A po drugie, patrz! Dał przecinek! –roześmiała się Brown, klepiąc przyjaciółkę w tył głowy i sięgając ręką po leżący w kącie dormitorium złoty przecinek. –Myślałam, że to jakaś literka zgubiła ogonek, więc postanowiłam go zostawić. A jednak mamy tu jakiegoś miłośnika interpunkcji. –gryfonka dostawiła przecinek między imieniem koleżanki a wyrazem „porozmawiać”. –Ej, ale zostały jeszcze literki. Amator się podpisał! –pisnęła Lavender, na co Hermiona tylko zamknęła mocno oczy. „Merlinie, zaraz się dowiedzą, zaczną się pytania, więcej pytań i…” –Nie znam nikogo o imieniu z trzema literami!
-Coś się ułoży… -powiedziała dziarsko hinduska i wzięła literki. Szatynka otworzyła jedno oko, wpatrując się w trzy złote literki – „D”, „R” i „E”. 
-Więc mamy do wyboru… Erd, Der, Red albo Dre. No niezbyt ładnie. –„Nie ma literki F! Może to nie Fred?! To w takim razie kto chce ze mną gadać?!”. –Jak dla mnie najbardziej prawdopodobne jest Red jako pseudonim, rozumiecie? Czerwone serduszka, jak Red. To jego znak firmowy. –zauważyła inteligentnie Lavender.
-Ale to Red trzeba jakoś rozszyfrować! –jęknęła Hermiona, przejeżdżając rękami po rozczapierzonych włosach.
-Rozentuzjazmowany Eukaliptus Drzewny. –powiedziała spokojnie Parvati, nie zwracając uwagi na pełne zdziwienia spojrzenia gryfonek.
-Co? –wykrztusiły jedna przed drugą. Brunetka przewróciła oczami.
-Hermionę podrywa Rozentuzjazmowany Eukaliptus Drzewny, uwierzcie mi. Nie można ufać tym roślinom. –zagroziła poważnie dziewczyna, przecierając sobie oczy.
-Parvati, zmień dilera.
-Albo przynajmniej zmniejsz dawkę.
-Może w ogóle przestań brać.
-Albo wracaj natychmiast do łóżka, bo nie da się z tobą rano pracować. – zakomenderowała Brown, odsyłając na wpół śpiącą przyjaciółkę do łóżka. –I kto tu niby jest blondynką? –zakpiła jeszcze dziewczyna, gdy brunetka schowała się już całkowicie pod kołdrą. Nagle gryfonka wciągnęła głęboko powietrze. –A może jeszcze jakieś serducho tu sobie lata? –„Oby nie, oby nie, oby nie… Już wolę mieć jakiegoś Reda, zamiast znaleźć gdzieś Freda…” myślała Hermiona, gdy dokładnie tuż nad głową koleżanki przeleciało serduszko „Merlinie, czym ci zawiniłam?!”. –Coś mi bzyknęło nad głową? –zapytała gryfonka, rozglądając się wokół.
-Wydaje ci się… -mruknęła szatynka, nie spuszczając z oczu hasającego nad szafą czerwonego serca.
-Mogłabym przysiąc, że… Tam jest! –krzyknęła dziewczyna, wskazując na serduszko, które śmignęło nad śpiącą bliźniaczką. Granger postanowiła improwizować.
-Złapię go! – zadeklarowała gorliwie gryfonka, po czym ruszyła w kierunku sercowego znicza. Szybko dopadła swoją ofiarę i połaskotała serduszko. Po chwili na jej ręku leżała mieniąca się literka „F”. –Cholera jasna. –syknęła po cichu. Cała wiadomość brzmiała „Musimy porozmawiać, Hermiono. Fred”. – Nie będę z nim rozmawiać.
-Ale z kim?! Co to za litera?! –dopytywała się Brown, o której obecności sztaynka zupełnie zapomniała.
-Yyy, to tylko kropka. Za Red. Więc szukamy Reda, bez żadnych nowości. –odparła nerwowo Hermiona i jak gdyby niby nic, wyrzuciła literkę do kosza. Zanim jednak odeszła od niego choć na milimetr, „efka” wyleciała z pojemnika i pofrunęła w kierunku wyciągniętej ręki Lavender.
-Granger, sądziłam, że umiesz odróżniać kropkę od litery „F”. –zadrwiła blondynka, ustawiając zdobycz i tym samym dopełniając całe imię. Fred.
-To jest Fantastycznie Rozentuzjazmowany Eukaliptus Drzewny. –zamruczała spod kołdry Parvati. Blondynka przewróciła oczami.
-A może Fred, Pav? A dokładniej Fred Weasley? I co ty na to, Hermionka? –zapytała Lavender, mrużąc oczy.
-Pogadamy później. Nikomu o tym nie mówcie. –zdołała wydukać zaczerwieniona szatynka, zanim wybiegła z dormitorium.
-Pamiętaj, że jesteś w piżamie! –krzyknęła za nią Parvati, która wstała z łóżka, przyglądając się złotemu napisowi na podłodze. Granger’ówna wróciła do pokoju.
-O tym też nie mówcie. –odparła zażenowana.
-Masz to jak w banku. –powiedziały równocześnie jej współlokatorki, szczerząc się szeroko. 
 
 
-Jak działamy? –zapytała hinduska, gdy razem ze współlokatorkami czaiły się na schodach, prowadzących do Wielkiej Sali. Przejechała wzrokiem po podekscytowanej Lavender i lekko przerażonej Hermione.
-Ktoś musi sprawdzić, czy Fred tam siedzi. Nikogo nie było w Wieży, więc pewnie jest tam. –mruknęła posępnie szatynka. Po wyjściu z WS od razu pobiegła do Aarona, ale jego dormitorium tez było zamknięte. Dziewczyny na szczęście na nią poczekały i teraz razem próbowały zostać niezauważone przez Fred’a Weasley’a.
-Niech któraś zajrzy, czy tam jest. Albo on, albo Broadway. –szepnęła Brown. –Ja mogę zajrzeć, bo ty, Granger, na sto odpadasz. –dziewczyna szybko podbiegła do ogromnych drzwi i wychyliła głowę. Odwróciła się do gryfonek i zaczęła pokazywać jakieś skomplikowane ruchy dłońmi. Koleżanki tylko wytrzeszczyły oczy, nie wiedząc o co chodzi blondynce, która przetarła teraz twarz, załamując się znajomością gestów kryminalnych przyjaciółek. –Są. Oboje. Chodźcie. Tu. –wysyczała przez zaciśnięte zęby. Hermiona i Parvati pokiwały ze zrozumieniem głową i sprawnie przebiegły odległość dzielącą je od gryfonki.
-Co teraz? –zapytała hinduska. Szatynka zagryzła zęby.
-Skoro jest tam Aaron, to muszę szybko do niego przejść, wezmę jakiegoś tosta i uciekniemy. –odparła odważnie gryfonka. Współlokatorki zmierzyły ja niepewnym spojrzeniem.
-Jesteś tego pewna? –zapytała brunetka, na co Granger’ówna tylko pokiwała głową.  -Chodź, Lav, wjedziemy pierwsze. –przyjaciółki posłały pocieszające uśmiechy.  Dziewczyny wyszły zza drzwi i weszły do Sali. Hermiona zdążyła jeszcze usłyszeć konspiracyjny szept hinduski. –Ale chamsko się na niego patrzymy.
-No jasne! Niech wie, że ma problem, cymbał jeden. Poza tym przez ten jego pomysł zostałam brutalnie obudzona! –odszeptała Brown.
-No to postanowione. Miażdżymy Weasley’a wzrokiem. –powiedziała mściwie bliźniaczka, powodując, że przysłuchująca im się gryfonka z trudem stłumiła śmiech. „Oj, współczuję Fredowi”. Szatynka już miała wychodzić z kryjówki, gdy nagle usłyszała głos jednego z bliźniaków.
-E, Brown i Patil! Widziałyście może Hermionę? –zapytał głośno Fred. Z pewnością cała Wieka Sala bez problemu go usłyszała i zwróciła na niego uwagę.
-Po nazwisku, to po pysku, Weasley, więc uważaj co mówisz. –warknęła Lavender, która wczuła się w swoją rolę. Skoro ma szansę się z kimś podroczyć (i do tego w jakże słusznym celu), z chęcią tą szansę wykorzysta. Szatynka mogła przysiąc, że widzi jak bliźniak uśmiecha się zawadiacko.
-Co ty, Lavuś, taka cięta? Nie wyspałaś się, blondyneczko? –zakpił chłopak, przekraczając pewną granicę. Gryfonka była bardzo przewrażliwiona na punkcie stereotypów, dotyczących koloru jej włosów. 
-Nie podskakuj, rudy, dla ciebie to za wysokie progi. –odparła spokojnie dziewczyna, a po Wielkiej Sali rozniosły się echem pogwizdywania. –Jakiś tępak nam przeszkodził, wydaje mi się, że go znasz. 
-Idioci trzymają się razem. –przesłodzony głos Parvati przeciął wyraźnie burzę gwizdów, zaledwie na sekundę, by podniosły się one ze zdwojoną siłą. Hermiona wciągnęła powietrze i pewnym krokiem wkroczyła do Wielkiej Sali. Szybko zrejestrowała sytuację. Jej współlokatorki stały przed Fredem, którego buzia przypominała wielkie „O”. Obok niego siedział George, który dusił się ze śmiechu i nawet klaskał gryfonkom. Naprzeciw bliźniaków leżeli na sobie Harry z Ronem, starając się powstrzymać łzy śmiechu, a Ginny łapała kawałek kanapki, który wypadał jej z buzi w czasie napadu szaleńczego chichotu. Jednak gdy szatynka pojawiła się na horyzoncie, wszyscy zamilkli. Dziewczyna zgrabnie przeszła między stołami i posłała pełne dumy i zadowolenia uśmiechy Lavender i Parvati, które szczerzyły się wesoło. Ominęła przyjaciół, uśmiechając się do nich miło, a najmilej do oszołomionego Freda. Podeszła do Aarona Broadway’a, który w czasie wybuchu śmiechu, rozlał na siebie sporą część swoich płatków z mlekiem. Patrzył się na nią teraz zadziwiony z wytrzeszczonymi oczami.
-Idziesz? –łagodny głos gryfonki rozbrzmiał między czterema stołami Domów Hogwartu.
-Tak, tak idę. –brunet wstał pośpiesznie i skierował się za szatynką, która podeszła jeszcze do swoich przyjaciół.
-Harry, Ron spotkamy się potem na błoniach? –chłopcy przytaknęli jej posłusznie. –Gin, pogadamy wieczorem po kolacji, a George tobie pomogę po obiedzie z Transmutacją, ok.? –Weasley’owie uśmiechnęli się do niej. –Fred, zamknij buzię, bo ci mucha wleci. –mruknęła jeszcze Hermiona, po czym razem z Broadway’em wyszli z Wielkiej Sali. Po chwili uczniowie usłyszeli donośny wybuch śmiechu owej dwójki, do której dołączyła Lavender i Parvati, dosiadając się do drugiej bliźniaczki Patil. Po wyjściu z Sali, Aaron gwizdnął z podziwem.
-1:1, młoda. To było dobre.
-To zasługa dziewczyn. Nie sądziłam, że aż tak wcielą się w rolę. Ja to tylko podtrzymałam. –odparła na pozór spokojnie dziewczyna, w duchu krzycząc ze szczęścia. Czuła, że teraz rozpętała na dobre „bitwę” z Fredem Weasley’em. Była niezmiernie ciekawa jak ta wojna się zakończy. Nie wiedziała jednak, że bliźniak znalazł odpowiedniego sojusznika, który teraz szedł sobie spokojnie obok niej, uśmiechając się wesoło i pokazując swój uroczy dołeczek na lewym policzku.



Całusy
~Kate

piątek, 10 czerwca 2016

Rozdział XVIII

ROZDZIAŁ XVIII

-Za dużo emocji jak na jeden dzień. –mruczała do siebie szatynka, zbiegając po kilku ostatnich schodkach. Rozmowa z siostrą, powiedzenie przyjaciołom prawdy, szukanie mamy pośród innych uczennic Hogwart i pocałunek z Fredem Weasley’em. –Cholera jasna. –wysyczała przez zaciśnięte zęby Hermiona, przypominając sobie scenę, która miała miejsce zaledwie kilkanaście minut temu. Dziewczyna po owym akcie w jej życiu, spanikowana, uciekła. „Ale w sumie to czego się boisz? To on cię pocałował, tak? No niby tak, ale był dzisiaj wyjątkowo dobrym humorze, może coś mu George dolał? Zdecydowanie tak, czegoś się nałykał, nie ma innej możliwości”. Dziewczyna znalazła się na pustym korytarzu i usiadła na pobliskim parapecie. Oparła zaczerwieniony policzek na zimnej szybie. Po raz pierwszy w życiu poczuła ochotę porozmawiania z kimś, by ktoś jej wysłuchał. Najczęściej to ona była „oazą spokoju”, do której wszyscy mknęli, gdy coś im się w życiu przytrafiło. Musiała komuś powiedzieć o tym co się stało, bo dłużej już nie wytrzyma z własnymi myślami. Tylko komu? Ciszę na korytarzu przerwało głośne burczenie w brzuchu szatynki. Hermiona zerknęła zła na swój brzuch. –Akurat teraz?- zamruczała gniewnie i zeskoczyła zgrabnie z parapetu, po czym ruszyła w kierunku Wielkiej Sali.
Hermiona po kilku minutach dotarła do Wielkiej Sali i szybko odnalazła przyjaciół. Jednak z niemałym przerażeniem naliczyła cztery rude łebki, zamiast trzech, których się spodziewała. Fred siedział obok George’a, z którym razem doprowadzali Ginny do głośnego śmiechu, zaś Harry i Ron konspiracyjnym szeptem wymieniali między sobą jakieś uwagi. Gryfonka odetchnęła kilka razy. „Przecież ty nic nie zrobiłaś, zachowuj się jakby nic się nie stało.” –myślała gorączkowo, cały czas stojąc w przejściu. Nie zauważyła nawet, gdy obok niej przeszedł Malfoy, szturchając ją mocno ramieniem.
-Uważaj jak chodzisz, Granger. –warknął ironicznie chłopak, czekając na jakąś kąśliwą uwagę o dziewczyny, która tylko uśmiechnęła się nieobecnie.
-Przepraszam, malutki, nie chciałam cie potrącić. Następnym razem będę ostrożniejsza. A teraz, zmykaj już do swoich kolegów. –szatynka lekko popchnęła zdezorientowanego blondyna, który nie wiedząc zupełnie jak zareagować, stał dalej jak słup soli. Granger’ówna w tym czasie ruszyła w kierunku gryfonów. „Bądź fajna, bądź fajna…” powtarzała sobie jak mantrę, gdy doszła do przyjaciół. Usiadła między Harrym i Ronem, posyłając innym uśmiechy. Spojrzenia Freda zręcznie uniknęła. –Hej, wszystkim. Jak tam na treningu?
-Całkiem dobrze. Angelina się darła bez powodu… -zaczął George. Na chwilę wszyscy umilkli, a owy bliźniak popatrzył się pytająco na Freda. Ten jednak wpatrywał się nonszalancko w Hermionę, która zaczęła odczuwać wielkie pojawiające się rumieńce na jej policzkach. George chrząknął kilka razy, ale jego sobowtór ani drgnął. –Yyy, Fred? Dokończysz po mnie zdanie?
-Co, co? –zapytał się zdezorientowany Weasley, jednak nie odrywając wzroku od dziewczyny. George zmarszczył brwi, podobnie jak reszta gryfonów.
-Wprawiłeś mnie w zakłopotanie, bracie. Nie dokończyłeś mojego zdania, a ja nie wiem co chciałem dodać. To ty zawsze masz końcówki. –chłopak oskarżająco wskazał palcem na bliźniaka.
-Oj, dasz sobie radę, Georgie. –odparł beztrosko Fred, paląc szatynkę wzrokiem. Jednak nie już on jeden. Nagle wszyscy przyjaciele zaczęli skakać wzrokiem z niego na nią, a sama Granger czuła się jakby stała przed całym Wizengamotem. „Muszę się stąd zmyć, szybko, szybko… Ale z kim? Ktoś, kto nie jest w to wplątany.” –myślała gorączkowo dziewczyna- „Ginny, to nawet nie muszę tłumaczyć… Harry i Ron, nie, nie oni nie są do takich rozmów, a o George’u to nawet nie wspominam… Merlinie, niech ktoś tu się pojawi…” błagała rozpaczliwie Hermiona, uśmiechając się niepewnie do innych. Nagle jedna osoba, ostatnia nadzieja, pojawiła się niespodziewanie w jej głowie.
-Słuchajcie, ja już pójdę, ktoś mnie potrzebuje…- powiedziała niepewnie gryfonka, wstając błyskawicznie z miejsca i zrywając się do szaleńczego biegu. Usłyszała jeszcze nawoływania Ginny, zanim zniknęła w korytarzach Hogwartu. Dobiegła pędem do wieży Gryffindoru, jednak nie weszła do niej, tylko minęła Grubą Damę i przeszła kilka drzwi dalej. Zapukała. Po sekundzie drzwi otworzyła jej Veronica Broadway, która była ubrana w jeansową spódniczkę i białą, krótką bluzkę z logiem jakiegoś mugolskiego zespołu.  Jak zwykle, wyglądała prześlicznie. Jednak wygląd zewnętrzny nie odpowiadał charakterowi.
-Czego chcesz krasnalu? –zapytała kpiąco, mierząc ją od dołu do góry. Brunetka przewyższała ją o całą głowę ,a to, że jej trampki były na wyższej podeszwie, nie poprawiało sytuacji.
-Przyszłam do Aarona. –odpowiedziała grzecznie Hermiona, starając się nie zaczynać sprzeczki z bliźniaczką.
-Na jego miejscu nie gadałabym z kimś takim, jak ty, ale jego wybór. Od dziecka był kompletnym bezmózgiem. –prychnęła Veronica, która szarpnęła lekko szatynkę za krawat. –Sobota się kończy, a ty nadal w tym wdzianku? Interesująco, kujonico. –zadrwiła Broadway. Granger popatrzyła się na nią spod byka.
-To nie jest niebezpieczne używać cały zasób swojego słownictwa w jednym zdaniu? Uważaj, będziesz się powtarzać. –odparła spokojnie szatynka. Veronica zagryzła zęby i zmrużyła oczy.
-Liliputek podskakuje? Urocze. –uśmiechnęła się dziewczyna, ukazując jeden mały dołeczek, który w przeciwieństwie do brata, miała na prawym policzku. –A teraz, dziewczynko, przesuń się i daj mi przejść. Ty i twoje wielkie coś –bliźniaczka złapała za kilka kosmyków włosów gryfonki –zasłaniacie mi przejście.
-To samo mogłabym powiedzieć o twoich… twojej… twojemu… -szatynka szukała rozpaczliwie słowa, którym mogłaby „powalić” rywalkę. Zielonooka popatrzyła się współczująco, przechylając lekko w głowę.
-No to jest na serio urocze. Jesteś jak taki mały dzieciaczek. –powiedziała słodkim głosem dziewczyna, po czym wyminęła szatynkę w drzwiach i wyszła na korytarz. –Aaron, gumochłonie! Twoja przyjaciółeczka przyszła! A ja wychodzę!
-I najlepiej nie wracaj! –odkrzyknął głos z wnętrza pokoju. –Granger, wchodź i nie krępuj się! Zaraz do ciebie przyjdę! – Hermiona, lekko zdezorientowana, weszła do niewielkiego pomieszczenia, rozmiarem przypominającym dormitorium. Składał się z jednego pokoju, w którym leżały porozwalane damskie ubrania, nie tylko na łóżku, ale dosłownie wszędzie. Dopiero po chwili szatynka zauważyła niewielkie, czarne schody, stojące w kącie pomieszczenia. Właśnie w tym momencie po poręczy zjechał Broadway z nonszalanckim uśmiechem przywdzianym na usta. –Spokojnie, to nie ubrania moich dziewczyn.
-Na to liczyłam. –szepnęła lekko zażenowana dziewczyna, a bliźniak tylko mrugnął do niej i zeskoczył zgrabnie z poręczy.
-To jest pokój moje siostrzyczki Veroniczki. A teraz chodź do mnie, mademoiselle. Ale bez skojarzeń, czochrańcu.  –powiedział Aaron, pchając gryfonkę w kierunku schodków. Przyjaciele szybko weszli na górę i Hermiona aż nie mogła się powstrzymać od krótkiego okrzyku zachwytu. Białe ściany były w całości zakryte różnymi plakatami koszykarzy, a w samym pokoju było wiele motywów owej mugolskiej gry. Szatynka uśmiechnęła się w duchu. Pan Granger uwielbiał tą grę i od dziecka próbował ją nauczyć w nią grać. A także większość jej kuzynów dosłownie żyła koszem, więc to był jedyny możliwy sposób spędzania z nimi czasu.
-Lubisz koszykówkę?
-Uwielbiam. To jedyny mugolski sport, który uprawiam. –odparł chłopak, rzucając się na łóżko.
-Myślałam, że jako czystokriwste rodzeństwo nie chcecie mieć nic wspólnego z mugolami. A tu proszę –szatynka wzruszyła rozbawiona ramionami – ty kochasz kosza, a Veronicę widziałam z jakimś mugolskim zespołem na koszulce.
-No widzisz, słonko,  nie wszyscy czystokrwiści to nadęte dupki. Poza tym z tą czystą krwią jest różnie.  Mam gdzieś w rodzinie mugola, wilkołaka i z pięć wili. –wyliczał spokojnie brunet. –Ale teraz, złotko…
-Możesz mówić do mnie normalnie po imieniu? –prychnęła gryfonka, mająca już dość wszystkich „złotek”, „słoneczek” i „skarbów” Aarona Broadway’a. Chłopak tylko uśmiechnął się przebiegle.
-Nie, nie mogę. A więc teraz, kochanie, klapnij sobie obok mnie na łóżeczku i powiedz, co cie tu do mnie sprowadza.  –dziewczyna niechętnie usiadła obok gryfona, zastanawiając się w głębi duszy, czy nie popełnia życiowego błędu.
-A czemu myślisz od razu, że jest jakiś powód? Może po prostu chciałam się spotkać z moim najlepszym przyjacielem?
-O, Merlinie, czym sobie w takim razie zasłużyłem? –zapytał dramatycznie niebieskooki. –Granger, gadaj mi tutaj natychmiast co się stało, bo zaczynasz mnie przerażać.
-Nie no, nic się nie stało. –szepnęła szatynka, próbując uspokoić bardziej siebie niż gryfona. Chłopak zmarszczył w śmieszny sposób brwi, przypatrując się uważnie Hermionie. –No, dobra. Ale obiecaj, że nie będziesz się śmiać i nikomu o tym nie powiesz.
-Będzie ciężko… -zaczął brunet, ale natychmiast spoważniał, widząc morderczy wzrok gryfonki. –Będę cichutko jak myszka.
-Dobra. Jakby to ci ładnie powiedzieć… Całowałam się z Fredem Weasley’em. –szepnęła zawstydzona dziewczyna, pokrywając się czerwonym rumieńcem. Aaron otworzył szeroko oczy i zaczął machać chaotycznie rękami, piszcząc do tego jak mała dziewczynka. Przekręcił się na plecy i zrobił obrót, przy okazji spadając z łóżka. Jednak dość bolesny upadek nie powstrzymał jego radości. Niebieskooki zaczął skakać po całym pokoju i po chwili porwał w ramiona przerażoną przyjaciółkę, zmuszając ja tym samym do skakania razem z nim.
-GRANGER! GRANGER! O Merlinie, nie wierzę! AAAA, ale jestem z ciebie dumny, ty moja mała czarownico wredna! Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie! Młoda, świętujemy! Gdzieś jeszcze mam zachowaną Ognistą i zaraz sobie porządnie popijemy, pani Weasley! –krzyknął rozradowany Broadway, który gdy tylko puścił Hermionę, rzucił się do poszukiwania alkoholu. Szatynka złapała się poręczy łóżka, by zatrzymać zawroty głowy po skakaniu i popatrzyła się przepraszająco na chłopaka.
-Ale, Aaron, ja potem uciekłam.
-Zaraz co?! –brunet wydawał się być zdruzgotany tą wiadomością. Butelka whiskey wysunęła się mu z ręki i gdyby nie to, że Hermiona sprawnie zaklęciem powstrzymała ją przed rozbiciem się na ziemi, pływali by teraz w alkoholu. –Jak to uciekłaś? Czyli nie jesteście razem?
-Po to do ciebie przyszłam, żeby się poradzić… Zaraz, zaraz skąd masz Ognistą? –Granger’ówna wskazała palcem na butelkę, nagle przypominając sobie o obowiązkach prefekta. Aaron uśmiechnął się niepewnie.
-Veronica mi podrzuciła?
-Dobra, nieważne, nie mam do ciebie siły. Poradź mi, co mam zrobić, bo na razie unikanie Freda to jedyna możliwość, jaka przychodzi mi do głowy. –powiedziała zrezygnowana Hermiona, kładąc się na łóżku. Niebieskooki położył się obok niej, wciskając się pod koc, którym dziewczyna się przykryła. –Broadway, do cholery, co ty robisz?! To mój kocyk! I nie kładź się obok mnie, zboczeńcu!
-O Merlinie, całowałaś się z Weasley’em, a obok mnie wstydzisz się położyć! Ja nie wiem co się dzieje w twojej głowie ani o co mnie podejrzewasz, ja miałem tylko zamiar położyć się na moim łóżeczku. –gryfon niewinnie się uśmiechnął. –Dobra, ale potem ustalimy jak nazwiemy nasze dzieci, teraz mi opowiedz, co się stało i po jakie licho uciekłaś od faceta swojego sera?
-Nie przesadzaj. –prychnęła jeszcze szatynka, zanim opowiedziała przyjacielowi całą historię. Broadway słuchał ją uważnie, co jakiś czas wtrącając głupie odzywki, za co otrzymywał poduszka po głowie. Dziewczyna na koniec westchnęła głęboko. –I w taki sposób leżę z tobą w jednym łóżku. I co ja mam teraz zrobić?
-Powiedzieć szczerze?
-Najlepiej by było.
-Na brodę Merlina, nie wiem. Zazwyczaj to dziewczyny ode mnie uciekają, a ja zazwyczaj staram się je wtedy jak najbardziej sprowokować, jeśli mi na nich zależy.
-To, że mówisz w liczbie mnogiej nie pokazuje, że ci na którejkolwiek zależało. –wtrąciła Hermiona, patrząc z rozbawieniem jak Aaron zaciąga się gwałtowanie powietrzem. Powiedzenie, że nie zależy mu na dziewczynach, było równoznaczne z porównaniem go do Veronici, która zmienia facetów jak rękawiczki. A bliźniak bardzo tego nie lubił.
-Granger, weź mi, kurka, nie przerywaj. Jak na razie nie przychodzi mi do głowy inny pomysł, ale jak na cos wpadnę, to ci od razu powiem. A z tym unikaniem, to nie aż tak zły pomysł, bo…
-Tak jak mówiłeś, ty dziewczyny prowokowałeś, więc Fred może mnie prowokować. –westchnęła smętnie szatynka.
-I to mu się udało. Wystarczyło, że się na ciebie patrzył, a ty tu przyleciałaś jak Potter na miotle.
-Ładne porównanie. –mruknęła Hermiona, na co Aaron tylko się wyszczerzył.
-Zawsze miałem zadatki na poetę. –odparł dumnie chłopak. Gryfoni poleżeli jeszcze chwile, podziwiając plakat jednego z mugolskich koszykarzy, który wisząc na suficie, uśmiechał się do nich czarująco.
-Chyba będę już wracać. Odprowadzisz mnie? –zapytała smętnie dziewczyna. Brunet pokiwał głową i razem szybko wstali i ramię w ramię, zgodnym krokiem wyszli z pokoju bliźniaków Broadway. No może nie do końca zgodnym, jeszcze na schodach zaczęli się spychać ramionami i kłuć w żebra bezlitosnym palcami. Cały czas się z sobą przekomarzając, dotarli do Pokoju Wspólnego. Hermiona przełknęła ślinę. –Razem?
-Razem. –zapewnił gryfon. Niebieskooki podał hasło Grubej Damie i przyjaciele weszli do Pokoju. Jak na komendę pięć głów odwróciło się w ich stronę. Harry, Ron i Ginny patrzyli troskliwie na Granger’ównę, ale George już uśmiechał się pod nosem („Jak jeden z bliźniaków się całuje, drugi o tym wie 5 minut później. Złota zasada Weasley’ów”), a Fred dosłownie wbił się w nią piekącym wzrokiem, a na jego ustach widniał chytry uśmieszek satysfakcji. Szatynka ominęła zręcznie jego wzrok, czując rumieńce wkradające się na policzki. „Spokojnie, jest z tobą Aaron, odprowadzi cię do dormitorium i nie pozwoli, by Fred do ciebie zagadał” myślała zestresowana dziewczyna, gdy nagle poczuła jak ktoś klepie ją po plecach. –To do widzenia, Granger. –zakrzyknął wesoło chłopak i w mgnieniu oka zniknął za obrazem Grubej Damy.
-Aaron, nie, Aaron! Broadway, nienawidzę cię!- zdążyła krzyknąć jeszcze Hermiona, zanim obraz zatrzasnął się z głuchym skrzypnięciem. „Zabiję padalca, głupi idiota, mogłam się domyślić…” obrażając w dalszym ciągu chłopaka, szatynka odwróciła się powoli do przyjaciół, którzy patrzyli na nią cały czas. Uśmiechnęła się niepewnie. –On potrzebował korków z… z… Transmutacji! –wypaliła gryfonka, kierując się szybko do dormitorium.
-Co? Bzdura, on jest z tego świetny! –prychnął George, starając się powstrzymać cisnący na jego usta uśmiech. –Hermiona, zostań z nami i nie uciekaj od razu! O, patrz, masz miejsce obok Freda! –powiedział zachęcająco chłopak, klepiąc miejsce na sofie obok jego bliźniaka. „A to wredna szumowina!”.
-Nie, nie, dzięki, źle się czuję, a do tego… Parvati mnie potrzebuje! –powiedziała szybko Hermiona, czując jak powoli wypełnia ją duma, że tak ładnie udało się jej wybronić.
-Patil i Brown nocują dziś u drugiej Patil. –zdziwił się Ron, spuszczając tym samym całe powietrze z dumnej szatynki. „Zabiję go kiedyś, przysięgam”.
-A no tak. Zapomniałam. No cóż, bywa… I tak już pójdę, bawcie się dobrze. –mruknęła czerwona Granger, znikając szybko na schodach. Zanim weszła do dormitorium, usłyszała jeszcze głos Freda.
-Nie dasz rady tak długo uciekać, Hermiona!
-Ee, ona szybko biega, da radę. A na długie dystanse jest świetna. –powiedział jeszcze Ron, sprawiając, że cała Wieża zatrzęsła się od śmiechu bliźniaków. Gryfonka również uśmiechnęła się pod nosem. „Oj, Ron, Ron…”.



Znacie mnie i wiecie, że rzadko (nigdy) nic nie piszę na górze, ale nie miałam siły i postanowiłam skumulować wszystko pod rozdziałem. DLATEGO SKUPCIE SIĘ TUTAJ PLIS!
A więc tak.
Mam wrażenie, że ten blog umiera powoli śmiercią naturalną. Jest coraz mniej wyświetleń, komentarzy też coraz mniej, a ja nie wiem co z tym począć. Staram to sobie tłumaczyć, że zakończenie roku itp., ale zdaję sobie także sprawę, że dużo w tym mojej winy, bo nie dodaję już tak często. I tu następny problem.
Nigdy tak ciężko mi się nie pisało rozdziału ani tak długo. Gdy myślałam o tym, że musze go napisać, ogarniały mnie takie jakby "mdłości", jeśli wiecie o co mi chodzi. W tamtym rozdziale miałam olśnienie, wena wpadła, ale jak wpadła tak i wypadła.
I wiem co sobie myślicie - ja już kilka razy "panikowałam", że wena mnie opuszcza i te sprawy... ale tamto w porównaniu z tym co się dzieje ze mną, to była pestka:((
A najgorsze jest to, że ja nie chcę, by ten blog "upadł", bo bardzo mi na nim zależy. Na Was, moich czytelnikach, ludziach, którzy poświęcają swój czas, by poczytać moje twórczości.

Bardzo proszę o zrozumienie, może o jakieś ciepłe słowa w komentarzach, a ja naprawdę się postaram powrócić do Was prędzej czy później:)
~Kate

PS wieczorkiem albo jutro odpowiem na komentarze:)
PSS ten rozdział jest taki nijaki, nie bardzo miałam na niego pomysł, ale naprawdę postaram się poprawić w następnym:)